środa, 28 stycznia 2015

Dlaczego maklerzy w City nie skaczą dziś z okien wieżowców?

W dzisiejszym artykule spróbuję odpowiedzieć na pytanie, cóż takiego wydarzyło się na przestrzeni prawie wieku, że zachowania ludzi, którzy przyczynili się do kryzysu finansowego są skrajnie inne, niż swoich przodków. W latach 20-stych XX wieku mieliśmy do czynienia z plagą samobójstw. Choć dzisiejszy kryzys wcale chyba nie jest mniejszy, ponadto na horyzoncie nie widać możliwości jego rozwiązania w krótkim czasie, ba, niemal wszyscy wiedzą, że większość zaksięgowanych długów jest realnie niespłacalna w żadnym horyzoncie czasowym, to raczej nie ma doniesień prasowych ani programów telewizyjnych o masowych skokach z okien wieżowców. Dlaczego tak jest?
Otóż próbując znaleźć na to odpowiedź wejdziemy nieco w obszar spekulacji, po trochu psychologii i po trochu modelu świata, jaki nas otacza. Moim zdaniem główne przyczyny są następujące:

Przyczyna 1 - Klimat prawny i obyczaje

Wiek temu poprzez skok z okna skompromitowany finansista zachowywał część dobrego imienia i honoru, co ważne, zachowywał też prawo do nietykalności swojej rodziny, co wydaje się jeszcze ważniejsze. Świat był wówczas tak skonstruowany, że bez tak radykalnego czynu skompromitowany finansista narażał nie tylko siebie na zastrzelenie przez zdenerwowanego inwestora, ale bardzo prawdopodobne też było, że tamten dla dania odstraszającego przykładu odstrzeli mu przy okazji, żonę, wszystkie dzieci i, czego szczególnie szkoda, także psa i kota. Dziś już czasy są mniej barbarzyńskie i gość, który źle zainwestował (czytaj zdefraudował) klientom jakieś drobne 100 milionów, byłby największym głupcem, gdyby miast pomyśleć zdecydował się na tak radykalny czyn. Gdyby jednak pomyślał, wówczas by wydał jakąś drobną część z tej źle zainwestowanej kasy na odpowiednio dobrego prawnika. A gdyby pomyślał prewencyjnie, wcześniej podsunąłby klientom umowę, w której drobnym drukiem byłoby napisane: "Zdaję sobie sprawę, że każda inwestycja niesie w sobie ryzyko i nie mam pretensji do pana X oraz firmy Y, jeśli moje pieniądze przepadną lub zostaną wydane na biura, samoloty, jachty i panie lekkich obyczajów". Dziś, aby pójść siedzieć, najpierw trzeba proces przegrać, co nie jest przesądzone, a poza tym trzeba go jeszcze przegrać w jakimś logicznym czasie, co już w ogóle nie jest przesądzone. Jeśli więc się ma przed sobą 10 lat spokojnego życia do wyroku, który przecież może być różny, zresztą sprawa może się przedawnić, nie ma żadnego sensu odbierać sobie tego czasu. Zresztą z USA przyszła do nas moda na prewencję prawną i dochodzenie odszkodowań, stąd teraz w tamtym kraju randka z poznaną dziewczyną wygląda mniej więcej tak, że zapraszasz ją do restauracji z romantycznym wystrojem, kupujesz drogie wino, rozpoczynasz dyskusję o życiu i równolegle dyskretnie podsuwasz formularz, na którym jest napisane: "Niniejszym deklaruję, że w dniu Z dobrowolnie wyraziłam zgodę na następujące czynności seksualne...". A honor? Tu niestety negatywnie muszą zostać ocenione dzisiejsze obyczaje, w których takich bzdur się już nie ceni, inaczej niż kiedyś. Dziś człowiek, który na spotkaniu z przyjaciółmi tłumaczy, że zwolnił z pracy kobietę w ciąży, bo była mało wydajna zostanie uznany za ... sprawnego menedżera. A człowiek, który opowie, że sprzedał technologię konkurencyjnej firmie, zamiast oburzenia wzbudzi komentarze: "Wiesz, ja też bym tak zrobił".

Przyczyna 2 - O czyich pieniądzach rozmawiamy?

W latach 20-stych XX wieku zdefraudowano środki konkretnych ludzi. Większością inwestorów były firmy zarządzanie przez prywatnych właścicieli o bardzo konkretnym imieniu i nazwisku. W znaczącej mierze przepuszczono więc kasę jakiegoś pana Forda i jakiegoś pana Ballestrema.
Dziś wśród pieniędzy krążących w City i w innych legowiskach lewiatana finansowego, trudno jest znaleźć znaczący odsetek takich, które by należały do konkretnego pana Brauna lub Smitha. Gdyby rynki finansowe liczyły na prywatnych inwestorów, dawno musiałyby ogłosić bankructwo. Ci, o dziwo, są bowiem raczej wobec białych kołnierzyków niezbyt ufni. Ciekawe dlaczego? Giełdy dziś zasilają środki, których kierunek lokowania zależy od decyzji zarządów funduszy inwestycyjnych, zarządców funduszy emerytalnych, dyrektorów funduszy zakładowych i branżowych. To nie oni bankrutują. Oni tylko pełnią rolę posłańców niosących złe wieści: "Przykro mi, panie Kowalski, ale przehulaliśmy pańskie pieniądze". Związek między drobnym posiadaczem jednostek funduszu inwestującego na 15-stu giełdach oczywiście jest, ale w praktyce trudno go wprost wyśledzić oraz trudno jest sobie wyobrazić, aby pan Apostolakis, którego przyszłą emeryturę na wiele sposobów "zagospodarowano" mógł wskazać kogoś konkretnego, kogo mógłby z tego powodu zastrzelić. Musiałby powystrzelać całe City i jemu podobne miejsca. Wszyscy uczestnicy tego procesu są tylko pośrednikami i obracają tak naprawdę nie do końca swoimi pieniędzmi. Zresztą dziś rolę funduszu inwestycyjnego pełni też państwo, poprzez zarządzanie pieniędzmi przyszłych emerytów, służby zdrowia, szkolnictwa, itp. I wcale nie jest pewne, że robi to zawsze myśląc o korzyściach swoich klientów.

Maciej Skudlik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz