poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Wniosek z Eichelbergera i Pawłowicz: niektóre akty prawne chyba należy wyrzucić do kosza

Odnowiłem sobie lekturę Życia w micie Eichelbergera i Pawłowicz. Ta lektura przynosi zaskakujące wnioski.

1) Wyzwolenie i wolność korporacyjna prowadzi nieodmienne do tragedii. Człowiek uzależniony od korporacji nie jest jednostką wolną. Nie decyduje o własnym losie.
2) Nie ma większej bzdury niż emancypacja kobiet. Potwierdzają to też moje osobiste obserwacje i nawet dialogi, gdzie teoretycznie "wyzwolone" menadżerki mówią:
- Wie pan, jakbym tylko mogła, to ja to bym chętnie rzuciła tę robotę i zajęła się domem i dziećmi.
3) Pasja narzucana przez otoczenie (znajomi) lub przez korporację nie jest ... żadną pasją. Prawdziwa pasja to ta, której oddajesz się za darmo, bez nacisków i z przyjemności.
4) Dorośli to duże dzieci. Niektórzy nie potrafią zdusić w sobie tego dziecka i podejmują decyzje życiowe lub zakupowe (zabawki dla dorosłych: samochody, gadżety) pod jego wpływem.
5) Książka tłumaczy też fenomen popularności Pięćdziesięciu twarzy Greya. Podobno jest w społeczeństwie dość znaczny odsetek kobiet, które mają w sobie ukryte skłonności do podporządkowywania się. Autorzy stawiają tezę, że popularność tej lektury stawia w bardzo kłopotliwej sytuacji postulaty feministyczne.

Jak postawione tezy mają się do "amerykańskiej" wizji prawnej, gdzie przed randką najlepiej jest podsunąć zaproszonej damie do podpisania formularz: "Niniejszym poświadczam, że zgodziłam się na..." (vide casus Tysona)?

Jeśli tezy autorów się obronią, wówczas do wyrzucenia są w jakiejś części akty prawne traktujące o następujących kwestiach:
1) Równouprawnienie płci (nie wszystkie damy chcą być równouprawnione). Tu warto dodać, że powszechne postrzeganie świata arabskiego, jako upokarzającego i pozbawiającego realnej władzy kobietom jest po prostu ... durne. Z moich obserwacji wynika, że właśnie tam i w tamtejszych rodzinach jak najbardziej rządzą ... kobiety. I nie potrzebują do tego żadnych ekstra przepisów. Zresztą przecież ... tak zawsze było. W Polsce w czasach "nierównoprawnego średniowiecza" też.
2) Molestowanie i przemoc w rodzinie. Prawdopodobnie wiele dorosłych ludzi postępuje tak, że przepisy unijne na pewno kwalifikują ich "czyny" do kategorii zabronionych. Przy czym nie mam tu na myśli rzeczywistych patologii.
3) Przepisy "kwotowe" w zakresie stanowisk.
4) Kodeks pracy.
5) Regulaminy korporacyjne.
6) Wiele innych aktów prawnych.

W zasadzie są to rzeczy oczywiste od dawna. Bardzo ciekawych rzeczy dowiedziałem się na wykładach z prawa rodzinnego. Pani wykładowczyni cytowała nam wyniki ankiet przeprowadzanych w polskim społeczeństwie i dotyczących najważniejszych spraw w życiu. Odpowiedzi dominujące mniej więcej kształtowały się tak: miłość, zdrowie, rodzina, dzieci, wnuki. A gdzie kariera? - zapytacie państwo. Ano gdzieś ... daleko.

Potwierdzają to też tak zwane spotkania klasowe po latach, na których nikt nikogo raczej nie pyta o miejsce pracy, a trwa w najlepsze pokazywanie zdjęć swoich dzieci i opowiadanie o ich osiągnięciach. Bezdzietne (chodzi o te "z wyboru", bo nie wszystkie takie sytuacje są samowolne) korporacyjne menedżerki mają na nich duży problem.

Nie ze wszystkimi wnioskami z Eichelbergera i Pawłowicz trzeba się zgadzać (mnie też kilka rzeczy się nie podobało), ale pewne tezy z książki potwierdzają też obserwacje scen z życia. Oto jedna z nich:

Absolutnie trzeźwa żona wraca autem z zakupów i podjeżdża pod (podkreślam, że na prywatnej drodze) domek. Tamże absolutnie już pijany mąż przygotowuje grilla. Trzeźwa żona wręcza kluczyki pijanemu mężowi i wydaje następujący komunikat:
- Masz, teraz zaparkuj!

Maciej Skudlik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz