niedziela, 31 sierpnia 2014

Gospodarka rynkowa a poszukiwanie hedgingu


Dziś napiszę o gospodarce rynkowej. Jak ona działa w naszym kochanym Kraju nad Wisłą? Zacznijmy od zasad. Jest prawo popytu i podaży a wszelkie transakcje i ceny są pochodną starcia tych dwóch parametrów. Dzięki temu dobry malarz sprzeda swoje obrazy za grubą gotówkę (to żart, bo świetle nowych przepisów dotyczących przeciwdziałaniu wprowadzeniu do obrotu środków pochodzących z prania pieniędzy i z terroryzmu nie można przecież takiej transakcji przeprowadzić gotówkowo, ale jak to działa naprawdę każdy sam wie) a kiepski zbankrutuje lub będzie bazgrał coś za grosze. Logika prosta i przesłanie proste. Problem polega na rodzaju tejże gospodarki rynkowej, jaki zaimplementowaliśmy z zachodu, przy czym trzeba wiedzieć, że tamci wcale nie są w tym zakresie lepsi. Otóż taki przeciętny, normalny Polak akceptuje taki rodzaj rynku, na którym nie ma zależności od prawa popytu i podaży, bo wówczas ryzyko byłoby zbyt wielkie. Stąd potężne parcie ludu na zawody i posady urzędnicze, nauczycielskie lub w branżach, w których rotacja prawie nie występuje a pensja jest pewna jak amen w pacierzu. Najcenniejszy jest bowiem święty spokój i brak niepewności co do przyszłości, taka mała stabilizacja, bez wzlotów i upadków, ale dająca jakoś żyć. Ale przecież założenia gospodarki rynkowej są inne. Dobry pracownik otrzymuje górę kasy a kiepski pracownik nie ma co jeść. Tak? Fajnie, ale to nie dla nas. Nikt nie będzie ryzykował możliwości zaistnienia tej drugiej sytuacji. Szczerze mówiąc to logiczna strategia.

Podobne wybory i strategie biznesowe są widoczne nie tylko wśród pracowników ale również wśród różnego rodzaju przedsiębiorców w rozmaitych gałęziach naszej gospodarki. Zastanówmy się z czego w większym lub mniejszym stopniu żyją poszczególne branże. Zacznijmy od branży filmowej i telewizyjnej, której mocnego bobu zadał sukces produkcji niemal amatorskiej pod tytułem „Jesteś Bogiem”. Nie udało się wielu potężnie dofinansowanym przedsięwzięciom, a tu taki klops, sukces za parę złotych.

Ale do rzeczy. Z czego żyje branża filmowa? Odpowiedź znajdziemy w prześledzeniu plonów twórczości znanego reżysera, nawet zdobywcy Oskara za całokształt działalności - Andrzeja Wajdy. Reżyser takich perełek jak swego czasu „Popiół i diament”, „Człowiek z marmuru”, czy absolutny bestseller z przesłaniem jakże aktualnym jeszcze dzisiaj „Ziemia obiecana”, od mniej więcej kilkunastu lat skupił się na ekranizacji dzieł mocno ugruntowanych w panteonie literatury polskiej lub opisujących kluczowe dla Polski zdarzenia historyczne wg absolutnie podręcznikowej linii jak „Pan Tadeusz”, „Zemsta”, czy „Katyń”. Podobny kierunek obrał Jerzy Hoffman, ale on miał tak zawsze. Taka ścieżka postępowania jest niewątpliwie patriotyczna, dotyczy ważnych dzieł i wydarzeń, jest tylko jedno małe drobne zastrzeżenie. Dotyczy ono faktu, iż w każdym z wymienionych przypadków sukces frekwencyjny produkcji był gwarantowany. Dlaczego tak jest? Czy patriotycznie nastawiony naród z wypiekami na twarzy szturmował kina, aby zobaczyć zapowiadane wielkie dzieła? No, może w jakimś małym stopniu tak, ale z całą pewnością sukces kasowy filmu zapewniły … szkoły.

Czyli co, uczniowie z własnej nieprzymuszonej woli sami postanowili wydać własne pieniądze tak potrzebne im na play-station na bilet na „Pana Tadeusza” na przykład? Nie, a skąd. Po prostu nauczyciele w świetle tak wiekopomnych dzieł dostali bezpośrednio lub pośrednio wytyczne zgromadzenia dziatwy i wysłania gremialnie do kina. Podobnej sztuczki próbował ostatnio - jak informuje prasa - Wiceprezydent Wrocławia, który wobec obaw o nikłą frekwencję organizowanego przez miasto niezwykle drogiego wydarzenia w postaci towarzyskiego meczu piłkarskiego Brazylia-Japonia na wybudowanym na EURO 2012 zbyt dużym chyba w relacji do potrzeb stadionie, złożył wizytę w szkołach namawiając nauczycieli do zorganizowania wycieczek klasowych na wspomniane spotkanie.

Miasto ma zresztą na koncie inne sukcesy związane z imprezami na tym obiekcie, wspomina się również o masowym rozdawaniu biletów na turniej Polish-Masters, który bez tego okazałby się frekwencyjną klapą.

Zresztą wracając do branży filmowej nie potrafię pominąć moich osobistych wrażeń, sympatii i antypatii. Nie wiem jak to jest, ale jak patrzę na filmy z dajmy na to Maryl Streep lub Nicole Kidman czuję podziw. A jak patrzę na superprodukcje z Izabelą Skorupko lub Alą Bachledą-Curuś nic nie czuję i wyłączam telewizor. A wyznanie miłości z ust którejkolwiek z wymienionych i wielu jeszcze innych polskich gwiazdeczek niewymienionych robi na mnie wrażenie równie wiarygodne, jak zapowiadane swego czasu przez Tuska obniżenie podatków i redukcja administracji. Są filmy, które stały się wybitne dzięki wybitnym rolom, jak np. Wielki Szu dzięki Nowickiemu, czy Ziemia Obiecana dzięki Olbrychskiemu, czy Pan Wołodyjowski dzięki Łomnickiemu. Są niestety filmy, których nie da się oglądać przez kompletnie spieprzone role, posługując się przykładami wcześniej wspomnianych aktorek w Ogniem i Mieczem czy Panu Tadeuszu. Jak to jest, iż dzisiejsze następczynie Szapołowskiej czy Kwiatkowskiej skupiają się przed ekranem głównie na promocji własnego wyglądu, a kompletnie zapominają o wiarygodności i jakości gry aktorskiej? Taki główny amant polskiego kina Żebrowski sprawia wrażenie, że celem jego roli jest pozytywne zaprezentowanie się przed maksymalną ilością oglądających film młodych sikorek. Porównanie jego talentu przy takim Englercie, ach, szkoda gadać. Taka mała prywatna wtyczka do tekstu, wybaczcie, proszę.

Teraz przyjrzyjmy się innym branżom i zadajmy sobie kilka pytań:

Po 1-sze: Z czego żyje branża wydawnicza oraz księgarnie i w jakim stopniu są to podręczniki szkolne?

Po 2-gie: Kto realnie zasila kasą kluby sportowe i w jakim stopniu są to pożyczki, dotacje i stypendia rządowe lub miejskie?

Po 3-cie: W jakim stopniu rynek budowlany żyje z zamówień publicznych?

Po 4-te: Czy teatry, filharmonie i baseny utrzymują się raczej z biletów, czy jednak z dotacji i innych form dofinansowania?

Po 5-te: Ile festiwali oraz innych wydarzeń kulturalnych mogłoby się odbyć bez dofinansowania?

Po 6-te: Z czego utrzymałyby się autoryzowane stacje obsługi gdyby nie konieczność serwisowania samochodów na gwarancji u nich?

Po 7-me: Z czego żyłyby restauracje gdyby nie było wesel, komunii oraz innych „pewnych terminowo i ilościowo” wydarzeń życiowych?

Po 8-me: W jakim stopniu stacje benzynowe żyją z kontraktów firmowych?

Myślę, że Państwo sami mogliby dodać do tej listy jeszcze wiele przykładów. Ciekawie wygląda też rynek doradztwa z zakresie „zdobywania” (tak należałoby to chyba nazwać) kasy unijnej. Prawie wszystkie firmy funkcjonujące w tym temacie oferują Klientom następującą konstrukcję:

a) My ci drogi Kliencie napiszemy wniosek, a ty nam zapłacisz kasę stałą za napisanie jak aplikacja dostanie pozytywną ocenę formalną.

b) Jak dostaniesz realną kasę dorzucisz nam procent.

Problem w tym, iż celem nie jest b) lecz a). Każda firma doradcza walczy tu o jak najwyższą stawkę a) z góry zakładając, iż b) jest niepewne. Konstrukcja z zapłatą po pozytywnej ocenie formalnej jest moim zdaniem niepotrzebna w umowie, gdyż jeśli wniosek nie przeszedłby tego etapu, znaczyłoby to ni mniej ni więcej tylko to, iż został spartaczony. Ten etap nie oznacza jeszcze żadnej pewności otrzymania środków dla przedsiębiorcy. Gdyby wniosek został fatalnie napisany, wówczas należność i tak nie przysługuje, bo kto przecież ureguluje płatność za źle wykonaną robotę? Efekt takiego funkcjonowania rynku porad przy wnioskowaniu o środki pomocowe jest taki, że przedsiębiorcy coś tam czasem dostaną, ale doradcy swoje dostaną zawsze. Nie wiem jaki jest odsetek absorbcji ogólnej kwoty dostępnych środków z tego tortu przez czołowe firmy doradcze, ale przypuszczam, iż nie jest on mały.

Wniosek jest smutny. W naszej gospodarce rynkowej niczego tak bardzo nie boją się jej uczestnicy jak … wolnego rynku. Wszyscy poszukują „pewnego kontraktu” ze „stałą kwotą” i nikt tak naprawdę nie chce się narażać na nieprzewidziane skutki wolnej gry gospodarczej. Każdy z nas ma ukierunkowanie do zaspokojenia w pierwszej kolejności potrzeb podstawowych i dopiero jak jest syty i bezpieczny to ewentualnie może trochę zaszaleć. Taki jest naturalny proces działania piramidy Maslowa.
Tak.., Ciebie czytelniku pewnie to też dotyczy.

Maciej Skudlik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz