W poszukiwaniu przyczyn wysokiego bezrobocia,kryzysu finansowego, gospodarczego i chyba przede wszystkim kryzysu wiary w świetlaną przyszłość naszą i naszych dzieci, chciałbym zwrócić uwagę na trzy potencjalnie podejrzane o spowodowanie takiego skutku elementy, oraz trochę to uzasadnić:
1) Postawienie na powszechną i łatwą do zdobycia edukację akademicką
Wiem, brzmi to obrazoburczo dla byłych i dzisiejszych studentów. Ale broni mnie to, że ... nie ja to wymyśliłem. Kwestię tą przeczytałem w "Wałkowaniu Ameryki" Marka Wałkuskiego. A tam było mniej więcej tak: "Ameryka nie może tak jak Europa postawić na masową produkcję ludzi wysoce wykształconych. Jeśli bowiem nagle nauka stałaby się łatwo dostępną, wówczas mielibyśmy na rynku sytuację z konkurującymi między sobą fachowcami o zdobycie jakiejkolwiek pracy, a wówczas powstałby rynek pracodawcy, co zachwiałoby fundamentami, na których została zbudowana gospodarka USA". Piszę z pamięci, więc nie jest to dosłowny cytat. Ale zawsze zdumiewały mnie filmy amerykańskie, w fabule których ludzie nagle rzucali pracę by po wpływem wiatru chwili przenieść się gdzie indziej i tak ... natychmiast znajdowali inną pracę. Dla wielu Polaków brzmi to jak science fiction.
2) Globalizacja i konkurencja
Posłużę się zasadą świata w pigułce. Jeśli kiedyś funkcjonowała jakaś Mała Miejscowość, to naturalnie w niej była jakaś jedna piekarnia, jeden szewc, jeden fryzjer, grupa stolarzy i grupa pracowników budowlanych. I każdy w ramach wzajemnej wymiany usług i produktów miał robotę. Ale globalizacja zachwiała ten stan. Pozwoliła ludziom z Małej Miejscowości zdobyć szansę "wielkich kontraktów", ale też postawiła przed nimi możliwość bankructwa. Zamiast miejscowego piekarza w tej miejscowości i w tysiącu innych, zbudować jedną gigantyczną piekarnię zaspokajającą potrzeby mieszkańców tysiąca miejscowości. Jeśli nawet na początek gigantyczny zakład Bochenek zatrudnił nawet 1000 osób (czyli na początek tylu, ilu było piekarzy), to dalsza konkurencja z innymi gigantami, na przykład Rogalikiem i Bułeczką zmusiła go do redukcji zatrudnienia, najpierw o trochę, potem jeszcze więcej, na koniec okazuje się, że wystarczy zatrudnić już tylko 200 osób do obsługi 1000 miejscowości. To jeden problem. Drugi dotyczy tego, że dziś konkurencję wygrywa Bochenek, za rok może go natomiast wyprzeć z rynku (na przykład wygrywając przetarg na dostawy) Rogalik lub Bułeczka. I żaden nich nie ma pewności ciągłości dostaw i co się z tym wiąże przyszłych przychodów. Każdy więc boi się zatrudniać na stałe. Szuka więc rozwiązań ograniczających ryzyko, na przykład umów czasowych, lub jak się dziś mówi "śmieciowych". Nikt w tej sytuacji nie jest w pełni zadowolony, ani pracodawca, ani pracownik, bo żaden nie potrafi określić swojej przyszłości.
3) Ogólne opodatkowanie pracy i konsumpcji
Bochenek skalkulował, że na koszty pracy w obecnych warunkach jest w stanie przeznaczyć maksymalnie 3000 zł na osobę, w tym ok. 500 zł wynosi ZUS pracodawcy. Zostaje do rozdysponowania 2500 zł brutto. Po uwzględnieniu ZUS-u pracownika i podatku dochodowego (razem ok. 800 zł) dostaje on "na rękę" ok. 1700 zł. Potem je wydaje, a wszystko co kupi obłożone jest VAT-em, niech będzie że średnio 20-procentowym. Państwo zabiera więc kolejne 350 zł. Ale to nie wszystko, bo jeśli kupuje też benzynę, węgiel, prąd, papierosy lub alkohol, dochodzi także akcyza. To (szacunkowo, gdyż wartość zależy od koszyka zakupów) znów co najmniej 150-200 zł. Okazuje się więc, że z "budżetu na wynagrodzenie" w wysokości 3000 zł państwo zabiera łącznie co najmniej 1800 zł. Łączna stopa opodatkowania sięga więc ok. 60 procent, a może i więcej. To nie może tworzyć klimatu sprzyjającemu zatrudnieniu. Z drugiej strony, nie można tego ukryć, słyszy się o istnieniu w Polsce tak zwanej szarej strefy. Tu pojawia się wątpliwość, czy z nią walczyć. Mam bowiem dalece posunięte przekonanie, że jeszcze tylko dzięki istnieniu tej szarej strefy nasza gospodarka jeszcze się jakoś trzyma. Inaczej musiałaby udźwignąć pełne opodatkowanie w wysokości 60 procent lub nawet więcej. A kiedyś za zbójecką uważano "dziesięcinę". W Hiszpanii z z tytułu pamięci o jej pierwotnych poborcach i sprzyjającemu im Kościołowi nawet mordowano masowo księży podczas wojny domowej.
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz