Niniejszym serdecznie dziękuję pani Aleksandrze Charczyńskiej-Plomteux za sprawdzenie i korektę tekstu. Dziękuję również za opinie i uwagi do tej i kolejnych opowieści wszystkim "testerom" i "testerkom", w tym w szczególności: Lidce Jaroszewicz, Magdzie Grzondziel, Darkowi Michalskiemu oraz Marianowi Świetlińskiemu. M.Skudlik
Lato 2023 roku zapowiadało się wyjątkowo pięknie. Maj obfitował w liczne
deszczowe dni, a teraz, na początku czerwca słonko wyjątkowo rozpieszczało
mieszkańców Berlina. Hans Kutschera zajął swoje miejsce w przedziale pierwszej
klasy pociągu zwanego, jak wiele lat temu, Latającym Ślązakiem. Zamierzał
dojechać nim do Breslau, by stamtąd udać się autobusem do Waldenburga. Był tam
profesorem Uniwersytetu Górniczego imienia Karola Maya, który funkcjonował od
trzech lat, czyli od ponownego objęcia administracją niemiecką tego
opuszczonego wcześniej przez Boga, przemysł i ludzi miasta. Wykładał na nim
ekonomię. Rozsiadł się wygodnie. Zanosiło się na to, że będzie podróżował sam w
przedziale. Ale w ostatniej chwili przed odjazdem pociągu otwarły się drzwi z
korytarza i zajrzała przez nie młoda dama.
−
Przepraszam, czy można się dosiąść? – zapytała nienaganną mową Goethego.
− Jawohl,
bitte – odparł profesor Kutschera – a dokąd pani jedzie?
− Nach
Bytom – odparła zapytana, w dodatku używając nieaktualnej już nazwy miasta, co
wywołało grymas niechęci na twarzy pytającego.
Zastanawiał się nad zainicjowaniem dalszej konwersacji, jednak kolejne czynności młodej damy skutecznie go do tego zniechęciły. Panna, na oko mniej więcej w wieku studenckim, wyjęła książkę i zatopiła się w jej lekturze. Profesor z łatwością odczytał nieznane mu nazwisko autora książki – Norman Davies – ale tytuł był już dla niego czarną magią. Zrozumiał jednak, że w tym przypadku chodziło o pozycję napisaną po polsku. Spróbował wyobrazić sobie, co mogły oznaczać słowa „Boże igrzysko”, ale po paru minutach odpuścił.
− Pewnie
jakiś romans – pomyślał. Pamiętał, że rok temu pewna paniusia z Dortmundu
napisała książkę pod jakże znamiennym tytułem „Dziewictwo stracone w
gimnazjum”. Był niemal przekonany, że ta Polka, mająca co prawda świetny
akcent, czyta coś podobnego.
− A co niby
mogłaby czytać? – upewnił się w myślach.
Patrząc na współpasażerkę, która zatopiona w lekturze, cała jednak promieniała
blaskiem młodości i szczęścia, zaczął fantazjować nad tym, kim ona jest, dokąd
jedzie i w jakim celu.
− Pewnie jest córką jakiegoś polskiego geszefciarza i
studiuje na Uniwersytecie w Berlinie. Prawdopodobnie jakąś socjologię lub inne
bzdury. A może zarabia na studia opiekując się starszymi ludźmi lub sprząta
berlińskie mieszkania. Bije od niej jakiś dziwny blask. Pewnie właśnie opuściła
swojego chłopaka. Te Polki to urodziwe i cwane bestie. Pewnie dorwała jakiegoś
Haralda, albo Thomasa i chce go teraz zmusić do małżeństwa. Wraca właśnie do
domu, wioząc swoje szczęście i kasę wydębioną od narzeczonego. Jednak Adolf
swego czasu – pomyślał z sentymentem – miał dużo racji, zakazując mieszanych
małżeństw. Ach, ci Polacy – kontynuował wątek w myślach – jakże są
niewdzięczni. Dopiero wprowadzona na powrót kilka lat temu na Pomorzu, Mazurach,
w Wielkopolsce i na Dolnym oraz Górnym Śląsku niemiecka administracja zaczęła
dźwigać te ziemie z zapaści. Co oni w ogóle sobie myśleli? Że otaczający ich
świat umorzy ich długi? Niemcy uratowali te ziemie przed całkowitym
unicestwieniem przez bandę dzikusów ze Wschodu. Czy ci durni Polacy myśleli, że
świat im odpuści zaciągnięte zobowiązania? Nie było przecież innej metody,
jeśli polski rząd zachował się tak bezczelnie oświadczając, że nigdy nie będzie
w stanie spłacić długów. Na szczęście potomkowie Goethego wkroczyli w
odpowiednim momencie i zabezpieczyli swoje roszczenia. Gdyby stało się inaczej, mieszkańcy ziem zamieszkałych przez Polaków pisałyby dziś cyrylicą. A ta banda
już się buntuje. Ponowne otwarcie kopalń w Waldenburgu i na Górnym Śląsku,
odtworzenie zdolności produkcyjnej hut i koksowni, to wszystko nie byłoby
możliwe bez właściwych administratorów.
Hans Kutschera musiał jednak przyznać, że po aneksji polskich terenów Unia Europejska nieco zmieniła kurs wobec przemysłu. Miał w ręku dokument z berlińskiej konferencji, na której zapisano, że węgiel kamienny stanowi przyszłość Unii Europejskiej i będzie wspieranym paliwem energetycznym, uznanym za najbardziej ekologiczne źródło. Wiedział, że powstaną projekty, które przekierują środki finansowe na organizację nowych kopalń i elektrowni węglowych. Dzięki temu Wydział Górniczy Uniwersytetu im. Karola Maya w Waldenburgu go zatrudniał.
* * *
Profesor Kutschera zdziwiłby się,
gdyby wiedział, że jego rozmyślania odznaczały się pewną intuicją, ale jednak
patrząc na to z drugiej strony, kompletnie się mylił. Anna Lisa Wiescholek,
wnuczka znanego przemysłowca Andreasa Muellera, była od urodzenia obywatelką
Niemiec i czuła się Niemką, mimo swego nazwiska. Zawdzięczała je buntowniczemu
charakterowi swej matki, która spotkawszy na swej drodze życia przystojnego
gastarbeitera, natychmiast wzięła z nim ślub. Ojciec zdążył przyprawić matkę o
ciążę, po czym bezczelnie zginął w wypadku samochodowym. Matka od dwóch lat też
już zresztą nie żyła, a rak w swym ostatnim stadium okazał się okropny. Anna
Lisa faktycznie studiowała na Uniwersytecie Berlińskim. Ale nie socjologię, ani
nic podobnego, lecz matematykę. Język polski znała, ale nie dzięki naukom ojca,
gdyż tego nie miała okazji poznać, lecz dzięki swojej własnej woli. Uczyła się
go od wielu lat. Postanowiła go opanować nie z powodu własnych korzeni, lecz
tylko i wyłącznie dlatego, że otoczenie uważało, że jest to język nie do
opanowania. Zresztą historia Polski ją fascynowała i jednocześnie zdumiewała,
stąd zainteresowanie Daviesem. Faktycznie miała narzeczonego. Faktycznie
jechała do niego. I do swego dziadka, przy okazji. Jechała mianowicie na własny
ślub ( trzeba trafu!) z człowiekiem narodowości polskiej, Ślązakiem z Rudy. Jej
wybrankiem nie był bogaty Niemiec, lecz zakochany w niej i w swojej pracy młody pasjonat techniki
hutniczej, laureat jakichś licznych nagród przyznawanych za wybitne osiągnięcia
w zakresie wynalazczości, Jerzy Nowok, zwany przez otoczenie Jorgiem. Anna Lisa
poznała swojego przyszłego męża pół roku wcześniej na bankiecie firmowym
zorganizowanym przez dziadka. Zagięła od razu parol na nieco zmieszanego
młodego człowieka. To ona przejęła inicjatywę i teraz jedzie założyć biały
welon. Ona też wybrała kościół odpowiedni na tak wspaniałą chwilę. Kościół,
którego ołtarza strzegą dwa czarne anioły. Jakże piękne będę fotografie z
uroczystości, zrobione w takim miejscu! Nie
miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
* * *
W tym samym czasie, dziadek Anny Lisy, po śmierci rodziców jej najbliższy
pozostały przy życiu krewny, chodził niezmiernie strapiony. Nie opuszczał go
strach. Co prawda po rozmowie z proboszczem podjął wszelkie możliwe środki
ostrożności, ale nadal nie mógł spać spokojnie. W zasadzie nie sypiał dobrze od
momentu pierwszej z nim rozmowy, odbytej dwa miesiące przed planowanym ślubem.
Pamiętał ją doskonale.
− Wiem,
wiem, pańska córka pragnie ślubu w tym miejscu. Chciałbym być bardzo delikatny,
ale wie pan, my jakiś czas temu, hmmm, jakby to powiedzieć, od czasu…, no …
ponownego … odzyskania… pfu… waszego nadejścia, nie udzielamy tu ślubów –
powiedział wiekowy proboszcz Jojko – Nasza parafia wie doskonale, że uruchomił
pan z powrotem tę zamkniętą przed laty hutę w przysiółku Kaufhaus. Zresztą nasi
parafianie mają o panu doskonałe zdanie. Ale mimo wszystko…− nie dokończył.
− Proszę
księdza – rzekł z rozpaczą Mueller – proszę wziąć pod uwagę, że mogę wesprzeć
parafię na przykład drobną cegiełką na remont i na cele parafialne.
− Nie o to
chodzi.
− A o co?
− Widzi
pan, problem jest, że tak powiem, innej natury. Proszę mnie źle nie zrozumieć,
on jest trochę z pogranicza wiary i … zabobonu. Widzi pan, my byśmy bardzo chcieli
udzielić tego ślubu, ale… się boimy.
− Dlaczego?
−To przez
te anioły. One nie pozwalają.
− Ksiądz
sobie ze mnie kpi?
− Nic
podobnego. Ale mówię panu, co opowiadają ludzie i co nas zmusiło do zaniechania
udzielania sakramentu małżeństwa. Od czasu … hmmm… przejęcia, udzieliliśmy
trzech ślubów. Nie, to złe sformułowanie. Chcieliśmy udzielić trzech ślubów.
Pierwszy wypadek był smutny, ale nie zrobił na nas wielkiego wrażenia. Pan
młody padł jak kłoda, idąc do ołtarza w celu … no wiadomo, w jakim celu.
Werdykt: nagły zawał. Zdarza się. Ale tydzień później był kolejny planowany
ślub. Wie pan, jeden wypadek - przypadek. Ale dwa takie same wypadki? Ludzie
zaczęli przenosić uroczystości. Po kilku miesiącach jakaś para uparła się,
zupełnie tak jak pana wnuczka i ten młody człowiek. Trzeci wypadek. Tym razem,
jak wykazała sekcja, pęknięty tętniak panny młodej skutecznie załatwił sprawę.
Państwo są pierwszymi od dłuższego czasu
zainteresowanymi . Chętnie byśmy przyjęli, ale … boimy się.
− A czy zastanawialiście
się nad przyczyną? Może da się to wytłumaczyć?
Musi się dać …
− No…, jest
pewna teoria.
− Jaka?
− Tylko
proszę się ze mnie nie śmiać.
− Nie
zamierzam, usłyszałem już tyle, że nic mnie nie zdziwi.
− Brak
miłości.
− Co?
− Otóż
ludzie wywąchali, że w każdym z trzech przypadków miłość jednego z narzeczonych,
trzeba trafu, że tego, co, hmmm… padł przed ołtarzem, była pozorna. W pierwszym
przypadku rodzina zmusiła narzeczonego do stawienia się w kościele, bo panna
młoda była, no wie pan. W drugim i
trzecim przypadku chodziło o znaczne różnice majątkowe i próby ich wyrównania.
W każdym z nich przez inną stronę, raz męską, raz damską. I nie ukrywam, że tym
razem właśnie najbardziej obawiam się podobnego scenariusza.
Andreas podzielał wówczas zdanie księdza proboszcza. Jego wnuczka miała zostać naprawdę bogatą dziedziczką, a i teraz niczego jej nie brakowało. Jej narzeczony był zdolnym człowiekiem, absolutnie biednym i absolutnie zakochanym w swojej dziedzinie zawodowej i pracy, ale czy był zakochany w Annie Lisie? Był bardzo przystojny i kariera stała przed nim otworem, ale dopiero w przyszłości. Być może w przyszłości.
Nie żeby całkowicie uwierzył w wygłoszone przez tego księdza
brednie. Ale dla spokoju jego i swojej własnej duszy przeprowadził dyskretne, choć
bardzo drobiazgowe śledztwo. Poza tym wzmógł własną obserwację. Nie było
wątpliwości. Ten młody człowiek całkowicie zgłupiał również na punkcie wnuczki
Andreasa. Ponadto, jak wykazało śledztwo, był takim dziwakiem, że kompletnie
nie rozumiał wartości pieniędzy. Zastosowano kilka dyskretnych prowokacji i
każda dała wynik negatywny.
Po kilku
tygodniach udał się ponownie z wizytą do księdza. Ten wysłuchał relacji.
− Dobrze –
rzekł wreszcie – zgadzam się na ten wyjątek. On udowodni reszcie parafian, że
jeśli dusze narzeczonych są czyste, wówczas gniew aniołów im nie grozi.
Mężczyźni rozstali się w dobrym nastroju, ale nie ukoiło to lęku Andreasa. A co będzie, jeśli ten ślub też zakończy się katastrofą? Jeśli mimo długiej obserwacji, okaże się, że ten młody człowiek chce ożenić się dla kariery?
− Przecież
to bzdury – rzekł sam do siebie.
* * *
Schlesische Zeitung: „Nagły i śmiertelny atak apopleksji
podczas ślubu w Sanktuarium św. Józefa w Rudzie”
* * *
Nekrolog epatował swoją bezwzględnością: „1 lipca 2023 roku
zmarła nagle w wieku lat 23 ukochana wnuczka właściciela Friedenshuette,
Andreasa Muellera, Anna Lisa Wiescholek. Kondolencje składają łączący się w
rozpaczy ze swoim chlebodawcą pracownicy zakładu”.
* * *
− Jak to
możliwe? – pytał z rozpaczą młodego wikarego Kowola proboszcz Jojko.
− To proste – odparł wikary – obaj poddaliście analizie
niewłaściwą osobę. Zwróciliście uwagę nie na te czynniki ryzyka, co trzeba. On
kochał ją na zabój. A ona… chyba po
prostu chciała wziąć piękny ślub z przystojnym mężczyzną, najlepiej na tyle
egzotycznym narodowościowo, aby stanowiło to rodzaj buntu i złamania
obowiązujących stereotypów. Była dumna z siebie, swojej odwagi i wyboru drogi innej
niż ta zazwyczaj praktykowana. Chciała pięknie wyglądać na zdjęciach i zrobić
coś szalonego. Ale tak naprawdę nie kochała go. Zresztą, przecież miała to w
genach. Wiele lat temu podobnie postąpiła jej matka. To tyle. Aż tyle i tylko
tyle. Niestety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz