Jaką metodę należy zastosować w przyszłości? Klucz do ewentualnego kierunku badań odnaleźć można w pewnym mało reklamowanym aspekcie współczesnej techniki selekcji. Tak rzadko bowiem zdarza się okazja mianowania chińskiego tłumacza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, że używana przy tym metoda jest bardzo mało znana.
Ogłasza się, że stanowisko jest wolne. Zaczynają napływać podania do komisji złożonej - dajmy na to - z pięciu osób. Trzech urzędników ministerstwa i dwóch znakomitych chińskich uczonych. Na stole przed komisją piętrzy się stos 483 formularzy ofert z załączonymi świadectwami. Wszyscy kandydaci są Chińczykami i wszyscy, bez wyjątku, mają pierwszą lokatę uniwersytecką z Pekinu lub z Amoy oraz doktorat z filozofii uzyskany w uniwersytetach amerykańskich Cornell lub John Hopkins [tu Parkinson niewątpliwie żartował, chodziło o wysokie kompetencje każdego kandydata - MS].
Przewodniczący zwraca się o głównego chińskiego eksperta i mówi: "Może dr Wu zechce powiedzieć, którego z tych kandydatów można wciągnąć na naszą listę?". Dr Wu uśmiecha się zagadkowo i wskazuje na stos [którego nikt nie miał czasu ani chęci analizować, to jasne - dopisek MS] podań: "Żaden z nich się nie nadaje, ponieważ żaden prawdziwy naukowiec nie składałby podania. Bałby się utracić twarz, gdyby go nie wybrano. Sądzę, że moglibyśmy namówić dra Lima, żeby przyjął to stanowisko. Co pan o tym sadzi doktorze Li?"
Istotne jest to, że WSZYSTKIE oferty idą do kosza, a dyskutuje się tylko nad jednym kandydatem, i to nad tym, który wcale nie składał podania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz