Pisałem
w 2014 roku[1]:
„Unia
Europejska jako organizm ekonomiczny skupiający rządy, banki, instytucje
finansowe, fundusze inwestycyjne i emerytalne oraz ich klientów jest bliska
bankructwa. Z dużą dozą prawdopodobieństwa, opierając się chociażby na historii
oraz na zdrowym rozsądku, można przewidzieć, jak w przyszłości potoczą
się sprawy. Unia ma na wstępie trzy następujące wyjścia:
1.
Wywołać wojnę, gdyż wówczas gniew ludu będzie można skierować na inne tory i w
naturalny sposób wytłumaczyć skasowanie oszczędności.
2.
Ogłosić, że wszystkie te lewarowane wielokrotnie pożyczki i inwestycje są
bezwartościowe i że przepuściła pieniądze obywateli.
3.
Wymyślić coś innego.
Wydaje
się, że pierwszy sposób jest najlogiczniejszy, zresztą w przeszłości był ze
znakomitym skutkiem wielokrotnie stosowany. „Przykro nam, panie Apostolakis,
ale w czasie ataku bombowego na Amsterdam spłonęły nasze serwery i nie jesteśmy
w stanie potwierdzić, że miał pan u nas konto, a co dopiero, że miał pan na nim
dziesięć milionów euro”, co można sprowadzić do Barejowskiego: „Nie mamy
pańskich pieniędzy i co pan nam zrobi?” Ponadto można wysyłać wierzycieli na
pierwszą linię frontu lub zlikwidować ich
w inny sposób, co też ze znakomitym skutkiem było praktykowane w przeszłości, a
niektóre szwajcarskie banki do tej pory nie rozliczyły się z zatrzymanych
oszczędności więźniów obozów koncentracyjnych. W całej układance jest jednak
jedno małe „ale”, które polega na tym, że dzisiejsza Unia niemal całkowicie
straciła swoją odwagę. U jej kluczowych członków, którzy faktycznie nią
zarządzają, nie ma dzisiaj jakiejkolwiek zdolności do faktycznych poświęceń.
Należy więc tę pierwszą z wymienionych perspektywę — choć pewnie dla niektórych
z żalem — jednak odrzucić.
Druga wersja (taka mniej więcej upadłość układowa z potężną redukcją) jest również mało prawdopodobna. Jeszcze się bowiem nie urodził polityk lub bankier, który by się przyznał do własnego błędu. Strach przed skutkami logicznego, wydawałoby się, rozwiązania jest zbyt duży. Nie sposób bowiem przewidzieć, jak zareagowałyby jawnie okiwane społeczeństwa.
Znów wróćmy więc do powiedzenia, że ludzie zaczynają postępować racjonalnie dopiero wtedy, gdy wszystkie inne metody zawiodą. Otóż one… już zawiodły. Co więc się stanie? Po pierwsze, zostanie poluźniona polityka inflacyjna. Skoro nie należy się spodziewać kasacji oszczędności lub „przypadkowej awarii serwerów”, bo wówczas wojna w postaci rewolucji społecznej wybuchłaby i tak, trzeba będzie wartość pożyczek utopić inaczej. Znów, jak w 1989 roku, przeciętny Polak za dwudziestoletnie oszczędności będzie mógł kupić… paczkę zapałek. Zresztą wbrew dzisiejszym oficjalnym tendencjom jest wielu ekonomistów, którzy wcale nie wypowiadają się negatywnie o warunkach wysokiej inflacji. Prawda, ludzie tracą wartość oszczędności, ale — co może i jest trochę brutalne — fakt ten budzi ich ze stanu względnego bezpieczeństwa oraz mobilizuje do wytwarzania towarów i usług. Tracą emeryci, urzędnicy na państwowym, nauczyciele, pożyczkodawcy, ale za to biznes ma się świetnie. Po drugie, jak już nastąpi dewaluacja pieniędzy, wówczas znów Unia będzie miała dwa wyjścia:
1.
Dalej brnąć w katastrofalne ekonomicznie rozwiązania, na które jej nie stać.
2.
Zacząć wreszcie postępować racjonalnie.”
Wniosek:
Unia, jak każde inne „ciało urzędnicze” (Prawo Parkinsona), nie zaczęła
postępować racjonalnie, więc … zaczęła się rozpadać. Ja mam schadendfreunde, że
to wykrakałem.
Maciej
Skudlik
[1] Maciej
Skudlik. Międzynarodowe Standardy Rachunkowości. Praktyczne zastosowanie w
biznesie. Helion Onepress 2014.
Ciekawe skąd ta wiedza - co ten pan przyjmuje, że takie teorie głosi?
OdpowiedzUsuńCzy M. Skudlik słyszał o back-upie? Bo coś wydaje się, że trzeba być bardziej odpowiedzialnym za to co się pisze - bo w necie wstyd trwa wiecznie...
OdpowiedzUsuń