niedziela, 21 września 2014

Ciekawe miejsca cześć I - Sezon narciarski wkrótce / Lapidaria ryzyka

Odpocznijmy trochę od ekonomii i zagadnień związanych z ryzykiem transakcyjnym. Zbliża się sezon narciarski. Ta tematyka zainauguruje cykl kilku artykułów odbiegających od głównego nurtu, ale pewnie dla pewnej grupy Czytelników, mogą to być zagadnienia interesujące.

Część I dotyczy znanych i odwiedzonych (niedawno lub trochę dawniej) miejsc przez autora, wraz z jego indywidualną opinią, z którą Czytelnik nie musi się zgadzać. Całość napisana w intencji nie tylko edukacyjnej, lecz także celowo nieco ironicznej, ale bez złośliwych intencji.

Zachęcam również do zaopiniowania artykułów na ten temat.

Ciekawe miejsca

CZĘŚĆ I - sezon narciarski wkrótce

1. Trasa Piculin – powinni tego zabronić

Drogi Czytelniku. Wyobraź sobie że spędzasz swój urlop narciarski z karnetem na region Kronplatz. Oglądasz mapkę narciarską w formie rzutu (to taka miejscowa tradycja, całkiem praktyczna przyznam szczerze) i co widzisz? Ano masz na tej mapie jedną wielką górę z narysowanymi promieniście w każdą niemal stronę licznymi kreskami (wyciągi, głównie gondole) i krzywymi w różnych kolorach (to trasy) oraz jedną anomalię w postaci odstających i ciągnących się gdzieś daleko kresek i krzywych. Ta jedyna odnoga kończy się wyciągiem i trasą Piculin. Założę się, że większość urlopowiczów z braku chęci i czasu tam w ogóle w trakcie urlopu nie dociera. Dobry narciarz potrzebuje jakiejś godziny na podróż na ten koniec świata i mniej więcej tego samego czasu na powrót do centrum ośrodka rozumianego jako punkt kontaktowy w postaci wieży na szczycie Kronplatzu, gdzie łączą się wyciągi. Ale jest pewna grupa pasjonatów dwóch desek (lub raczej należałoby napisać produktów połączonych dziś z wielu komponentów, gdzie tylko w lepszych modelach jest trochę drewna) przyjeżdża specjalnie dla tej trasy. W folderze reklamowym jest ona przedstawiana jako najlepsza czarna trasa w Suedtirolu w opinii czytelników czegoś tam (nie zapamiętałem niestety nazwy czasopisma). I nie ma w tym cienia przesady. Wyobraź sobie, że jednak docierasz na ten koniec świata. I zanim zaczniesz zjeżdżać powitają cię afisze
napisane po włosku i niemiecku z beznadziejnie słabo brzmiącym ostrzeżeniem: Uwaga, czarna trasa! E, tam! Co tam! Tak pomyśli każdy normalny narciarz. To błąd! Piculin nie jest bowiem żadną zwykłą czarną trasą. Jest co prawda doskonale przygotowaną, bardzo szeroką, ale jednak piekielnie nachyloną pisztą. Moim zdaniem ostrzeżenia przy wjeździe są niewystarczające. Powinno się u góry postawić gościa, który obsługuje bramki i spokojnie, acz grzecznie pyta się każdego o książeczkę FIS lub jakikolwiek inny dowód potwierdzający twoje umiejętności i jednocześnie zwichniętą psychikę. Nie masz takiej? To skorzystaj sobie z innych zjazdów a Piculin sobie odpuść.
Trasa ma w miarę normalne parametry: długość około dwóch kilometrów i różnicę poziomów około pięciuset metrów (średnie nachylenie dwadzieścia pięć procent, nieźle, ale bez szaleństwa), głownie dlatego, że zaczyna się doprawdy niewinnie od jakichś kilkuset metrów niemal płaskiego dojazdu. A potem mały zakręt lekki pochył w dół, znaczniejszy pochył w dół, jeszcze ze sto metrów i wówczas … jeśli nie jesteś zaawansowanym narciarzem to … przepadłeś. Masz nie tylko przed sobą ale już nawet za sobą po prostu przepaść. Czyli raj dla ludzi, którzy od życia bardziej sobie cenią nieprawdopodobną przyjemność jazdy na świetnie przygotowanych ale bardzo ostrych trasach. Ale co jeżeli ty nie jesteś ekspertem? Co wówczas? Jeśli wpadniesz na tradycyjną metodę słabszych nieco jeźdźców, którzy przez pomyłkę trafili na zbyt trudne zbocze i odpinają narty postanawiając zejść pieszo ze stoku to absolutnie … tego nie rób. Ja raz na chwilę na trasie Piculin, a konkretnie w jej najostrzejszej środkowej części się zatrzymałem. Nie należy tego robić, już wiem. Ustanie w miejscu na takiej pochyłości jest niemal niemożliwe i grozi upadkiem, czyli czymś jednoznacznym ze śmiercią. Drogi narciarzu, który nie jesteś ekspertem. Jeśli już trafisz przez pomyłkę na tą ścianę, nie zatrzymuj się, bo po prostu nie przeżyjesz. Tam nie sposób nie tylko zejść z nartami, tam nie sposób ustać. Ale nie martw się, na twoje problemy jest metoda. Jedna, jedyna, ale skuteczna.
Broń Boże nie należy się kłaść, ani dopuścić do jakiegokolwiek upadku, bo skutek… już wiesz zresztą. Po prostu należy z tej trasy zjechać na nartach i to raczej z jak największą prędkością, bo wówczas kanty najlepiej trzymają. Przypatrzyłem się, wszyscy tak robią, a największe wrażenie pozostawiają po sobie … dziecięce szkółki narciarskie. Obserwując je (to znaczy te szkółki), masz (jeśli jesteś mężczyzną, a jesteś nim statystycznie na tej trasie prawie na pewno) jedyną okazję zobaczyć tam narciarzy (czyli raczej narciarki) płci żeńskiej. Jak dorosną i zmądrzeją, już nigdy się na wjazd na nią nie zdecydują. Nie widziałem tam jeżdżąc do codziennie zmęczenia (czyli mniej więcej po pięć razy non stop) żadnej kobiety dorosłej.
Swoją drogą na trasę docierałem w trakcie czterodniowego narciarskiego urlopu czterokrotnie, w różnych warunkach atmosferycznych i przy różnych temperaturach. I była ona za każdym razem przygotowana perfekcyjnie. W ogóle miejscowi najlepiej przygotowywali czarne trasy. To jakiś ewenement, zwłaszcza porównując do naszych wschodnioeuropejskich zwyczajów, gdzie bardzo trudnych tras się nie przygotowuje w ogóle (trzeba bowiem kupić specjalne i drogie ratraki oraz przygotować specjalne zaczepy na liny dla nich) lub robi się to rzadko i bez specjalnego zaangażowania (bo tylko garstka ludzi na nich jeździ).
Jestem pewien, że codzienne przygotowywanie piszty Piculin jest trudne technicznie, pracochłonne i bardzo kosztochłonne. Ale tam nikt na tym nie oszczędza. I można wówczas pisać w folderach: Piculin - najlepsza czarna trasa w Suedtirolu w opinii czytelników czegoś tam.

2. Kronplatz – bajka za niestety bajeczną cenę i dwie kluczowe trasy



Kronpatz to około sto kilometrów tras. Tak mówią foldery. One jednak kłamią, drogi narciarzu. Przyjeżdżasz na tą jedną górę z małym wypaczeniem w postaci odnogi prowadzącej do trasy Piculin (opisane wcześniej) i wmawiasz sobie, że w trakcie urlopu wszystkie możliwości sprawdzisz i zwiedzisz. Przyjeżdżasz potem i mówisz sobie, że zaczniesz od strony miasta Bruneck, bo tam usytuowane są raptem dwie czarne trasy Hernegg oraz Silvester. Bo rano będą dobrze przygotowane, trochę sobie nimi pojeździsz a potem pojedziesz na zwiedzanie reszty ośrodka. Sam siebie narciarzu okłamujesz. Trasy Hernegg oraz Silvester działają bowiem jak narkotyk. Trafiasz tam, jedziesz jedną, potem drugą, potem łącznikami, odnogami i innymi wariantami, pragniesz powtórzyć to raz jeszcze i jeszcze i już … przepadłeś. Ktoś ci mówi, że są inne trasy, w tym nowa czerwona licząca siedem kilometrów do stacji kolejowej, piękne trasy niebieskie, ale ty go nie słuchasz. Masz do dyspozycji zbocze o długości mniej więcej pięciu kilometrów i różnicy poziomów około półtora kilometra i dwie piękne, zróżnicowane, szerokie, niezatłoczone i dość trudne czarne trasy obsługiwane przez piekielnie szybkie wyciągi bez kolejek. Czego chcieć więcej.
Nikt cię nie namówi na opuszczenie nawet na moment tej atrakcji, no może poza wizytą na opisywanym Piculinie, ale trochę szkoda czasu na dojazd nieciekawymi zatłoczonymi niebieskimi trasami.
Drogi narciarzu, foldery o Kronplazu kłamią. Ta góra nie składa się z ponad stu kilometrów tras. Ona ma tak naprawdę (nie licząc odnogi i Piculina) tylko dwie trasy (bo na inne i tak nie trafisz), ale za to fantastyczne.
Szkoda tylko, że jednodniowy karnet w sezonie kosztuje tam rekordową cenę pięćdziesięciu euro. To po przeliczeniu na złotówki daje naprawdę szokującą kwotę jak na dzienne prawo do używania raptem dwóch tras. Ale za to jakich!

3. Białka Tatrzańska - w Polsce też można i dlatego nie da się tam jeździć

Na początku wieku w naszej szerokości geograficznej cierpieliśmy na deficyt dobrej infrastruktury narciarskiej, ze szczególnym uwzględnieniem wyciągów krzesełkowych oraz innego typu kolei linowych. Narciarz mógł sobie co prawda używać na bardzo wąskich, kamienistych, lecz nieźle rozbudowanych trasach w Szczyrku i Korbielowie, ale wyciągi tamtejsze pamiętają moje dzieciństwo, a było to, wierzcie mi, bardzo dawno temu. Dziś rozbudowała infrastrukturą niesamowicie Słowacja wprowadzając równolegle niestety alpejskie ceny. W Polsce wyłamuje się z tego schematu przede wszystkim Białka i okolice, chociaż rozmach inwestycyjny w innym miejscach też był niezły. Ale Białka korzysta z zastoju Zakopanego oraz wspomnianych Szczyrku i Korbielowa. Schemat jest wydawałoby się prosty, jednakże nie jest powszechnie stosowany gdzie indziej. Można
go w skrócie przedstawić tak: wygodne dla wsiadających i wysiadających wyprzęgane wyciągi krzesełkowe, codziennie ratrakowane i oświetlone szerokie trasy z nadreprezentacją raczej łatwych, knajpa z dobrym jedzeniem na dole i druga na górze, mnóstwo armatek śnieżnych pozwalających się uniezależnić od kaprysów natury i otwierać sezon zawsze mniej więcej na przełomie listopada i grudnia a zamykać w kwietniu oraz umiarkowane ceny możliwe do zaakceptowania dla przeciętnej rodziny w Polsce. Jakie to proste, prawda. No i, wbrew powszechnej opinii, w Białce zaawansowany narciarz też znajdzie (tak zwane boki Kotelnicy) trasy dla siebie.
To pozostaje tylko korzystać z tego raju, można sobie powiedzieć. Nic bardziej mylnego. Tak, tak, potwierdzam te wszystkie zalety ośrodka. Ma on jednak tylko jedną wadę. Taką malutką, będącą skutkiem wyliczonych zalet, ale jednak decydującą o tym, że tam się w ogóle jeździć na nartach nie da. Jeśli nie wiecie Państwo o co chodzi, to spróbujcie w sezonie zadzwonić do jakiegokolwiek pensjonatu w miejscowości i poprosić o rezerwację dla swojej rodziny od jutra. Śmiech po drugiej stronie słuchawki będzie słychać aż na Giewoncie, a to w linii prostej jakieś dwadzieścia kilometrów.
Sukces Białki ją po prostu zabił. Jest ona jedyną w Polsce miejscowością, dającą pewność, że zamówiony latem pobyt narciarski na Święta Bożego Narodzenia, na „Sylwka”, na ferie zimowe, czy nawet na Święta Wielkanocne będzie rzeczywiście … narciarski. Unika się bowiem ruletki typu: będzie śnieg i będą czynne wyciągi i trasy / nie będzie śniegu i nie będą czynne wyciągi i trasy. Problem polega na tym, że dziś tej ruletki chce uniknąć większość twoich czytelniku rodaków jeżdżących na nartach. I przebywając na urlopie na
deskach w Białce masz okazję spotkać większość z około miliona polskich narciarzy. W tej w sumie … małej miejscowości. A wyciągi mają świetną przepustowość kilkunastu tysięcy osób na godzinę, ale gdzie tej liczbie tam do miliona. Oznacza to, że jeśli tam pojedziesz, to czeka Cię miły urlop, gdzie w długich kolejkach poznasz wielu nowych znajomych, a na trasach będzie kolorowo od roju ludzi bez cienia miejsca do przejazdu. Trochę szkoda, bo narciarska jakość tras i wyciągów jest przednia, ale niestety na dziś w ogóle nie ma tam jazdy. Trzeba kibicować, aby inne tradycyjne niegdyś, a dziś zapyziałe infrastrukturalnie ośrodki odciążyły nieco Białkę, bo inaczej jej problem będzie wciąż aktualny. Niestety, znam wielu narciarzy, którzy na propozycję wyjazdu tam kręcą głową i mówią szczerze: A po co? Ja chcę pojeździć na nartach.

4. Okolice Białki

Przy okazji sukces Białki oznacza rozwój i sukces okolicznym miejscowości. Powstał bardzo fajny ośrodek w Jurgowie, mniejszy w Czarnej Górze a jeszcze wcześniej zbudowano długi wyciąg krzesełkowy (aktualnie go modernizują na szybszy) w miejscu, które też warto opisać. Nazywa się ono Małe Ciche. Tam zrealizowano projekt iście nowatorski. Zrobiono niemal jak w Białce. Zbudowano parking i karczmę na dole oraz parking i karczmę u góry, wyznaczono szeroką trasę, postawiono słupy, naciągnięto liny i na koniec wpięto w nie czteroosobowe krzesła. Cały ten projekt musiał kosztować całkiem sporo kasy i zaangażowania. I przyznasz Czytelniku, że to co przeczytałeś do tej pory brzmi nieźle. Inwestorzy zrobili to, co opisałem wcześniej i pewnie chcieli sobie pogratulować udanej realizacji. Ale zamiast tego jestem pewien, że ich reakcja była inna, mianowicie złapali się oni za głowy i stwierdzili: co myśmy zrobili? Zbudowaliśmy wyciąg,
przygotowaliśmy trasę, powstała do tego infrastruktura jak trzeba, wszystko pięknie, ale jest jeden mały problem. TU NIE MA GÓRY! Drogi Czytelniku, ośrodek Małe Ciche przypomina mi nieco inną kolej linową, tą w parku chorzowskim. Nachylenia są podobne.
Trochę sobie dworuję, ale jest faktem, że w Małym Cichym po prostu … nie sposób się rozpędzić, jest tak płasko. Wydawałoby się, że taki projekt jest skazany na porażkę, ale nic z tego. To jest miejsce bardzo dziś popularne i zwłaszcza chętnie odwiedzane przez rodziny z dziećmi, które dopiero się uczą jeździć na nartach. Zapewniam, że trudno o bezpieczniejszą lokalizację. Nie dość, że ryzyko upadku jest niemal żadne, to zminimalizowane jest też ryzyko jeszcze istotniejsze. Nikt w Twoje dzieci nie wjedzie z zabójczą prędkością z jednego prostego powodu, tam nie sposób nabrać prędkości. I to działa, dlatego możliwa jest modernizacja ośrodka.

Maciej Skudlik

P.S. O wątkach narciarskich przeczytasz także w mojej najnowszej książce pod tytułem ... "Międzynarodowe Standardy Rachunkowości. Praktyczne zastosowanie w biznesie". Do kupienia w księgarni onepress.pl . Premiera w październiku b.r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz