Jestem kibicem sportowym. Ale nie jestem jakimś szczególnym fanem siatkówki. Podobnie mam z takimi dyscyplinami jak koszykówka (którą nota bene uprawiałem w wieku szkoły średniej), czy piłka ręczna. Pasjonuje mnie głównie piłka nożna i hokej, nie stronię też od żużla. Ktoś złośliwy powie, że to wskutek mojego niezbyt okazałego wzrostu. Niech będzie, faktycznie musiałem rzucić uprawianie kosza, gdyż od pewnego momentu przeskakiwali mnie wszyscy lepiej wyrośnięci koledzy, łącznie z nieżyjącym już niestety Krzyśkiem Sroką. Nic szczególnego, powiecie państwo! Tak, tylko szkopuł w tym, że Krzysiek ... nie miał jednej nogi i grał w protezie.
Ale nie sposób przejść obojętnie wobec dzisiejszej (środa 17 września) lektury Dziennika Zachodniego. Tamże natrafiamy na wywiad z szefem Polsatu Marianem Kmitą. Temat dotyczy zakodowania i ograniczenia dostępności dla widzów telewizyjnych odbywających się właśnie mistrzostw świata w piłce siatkowej w Polsce. Nie będę cytować całości, w skrócie powiem, że całość wypowiedzi wspomnianego człowieka sprowadza się do tego, że to nie Polsat jest winien ogólnonarodowej tragedii w postaci braku otwartej transmisji. Otóż ta prywatna (podkreślam: prywatna) telewizja chciała pokazać turniej szerokiej widowni, lecz w efekcie decyzji politycznych Polsat nie otrzymał obiecanego wsparcia publicznego (sic!) lub ze strony firm państwowych (sic!) i wobec tego musiał (???) mistrzostwa zakodować (takiego słowa używano w artykule, choć raczej należałoby zastosować zdanie: ograniczyć dostęp do wąskiej grupy stałych klientów oraz do ludzi chcących zapłacić ekstra w systemie pay per view w postaci wykupienia dostępu do czterech utworzonych na ten cel kanałów). Dalej można wyczytać, że zakodowanie mistrzostw to wina ... premiera rządu i jego osobistej decyzji. Przyznam, że nie jestem fanem dokonań Donalda Tuska, ale tym razem wydaje mi się, że ktoś tu przekroczył granice śmieszności.
Ogólnie obecnie twa wojna medialna (aby było śmieszniej na artykuły prasowe i internetowe) między czołowymi mediami telewizyjnymi, to jest TVP i Polsatem. W całości między nieprawdopodobną dawką grania na emocjach bardzo trudno jest wyłowić jakiekolwiek konkrety. Wobec tego spróbuję temat nieco uporządkować, poprzez zadanie kilku wydawałoby się logicznych pytań:
1) Czy ktoś w ogóle zarobił na ograniczeniu dostępu do transmisji z mistrzostw, czy raczej wszystkie strony tego konfliktu straciły i finansowo (Polsat, organizatorzy mistrzostw, sponsorzy oczekujący jak najszerszej reklamy), wizerunkowo (znów Polsat, znów organizatorzy, rykoszetem dostał także rząd) i w innym ujęciu (liczni kibice)?
2) Czy w Polsce mamy wolny rynek, czy gospodarkę zależną od poczynań rządu i firm państwowych?
3) Czy Polsat jako firma prywatna kupił prawa do turnieju jako dobroczyńca (a niemal taką wersję można z artykułu wyczytać), czy po prostu chciał zrobić biznes?
4) Dlaczego związek sportowy sprzedając prawa telewizyjne do mistrzostw nie zastrzegł sobie w umowie obowiązku transmisji w kanale otwartym z maksymalnie powszechnym dostępem do widowni?
Obserwacja powstałej wojenki i wypływających przy okazji wątków każe się przy okazji zastanowić, czy imprezy sportowe organizowane w Polsce są naprawdę dochodowe dla każdej ze stron (organizatorzy, telewizje, sponsorzy), czy są po prostu w pewien sposób de facto dotowane pośrednio przez czołowe i największe firmy polskiej gospodarki. Zresztą, może zresztą tak jest na całym świecie (przecież Rosja nie organizowała igrzysk w Soczi oraz nie będzie organizowała mistrzostw świata w kopanej dlatego, że są to niezwykle opłacalne finansowo imprezy), i może tak być powinno. We wspomnianym wywiadzie Pan Marian Kmita żali się, że skoro dofinansowano koncert Madonny, to dlaczego nie podjęto adekwatnej decyzji w tym przypadku.
Reasumując ten wątek: Toż to gospodarka rynkowa i otwarcie na ryzyko jak się patrzy i kolejne potwierdzenie, że stawiane tezy w moim artykule z 31 sierpnia pt. "Gospodarka rynkowa a poszukiwanie hedgingu" mogą być słuszne,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz