Jak grom z jasnego nieba zwrócił moją uwagę artykuł opisujący sposób naliczania tak zwanej opłaty reprograficznej i musiałem popełnić tego posta! Nie miałem wyjścia.
Cytuję za wyborcza.biz:
„Zatem opłatą są objęte m.in. skanery, kserokopiarki, nagrywarki płyt, ale też same nośniki - papier do ksero, płyty, kasety magnetofonowe i VHS. Teoretycznie płaci producent lub importer, w praktyce zaś końcowy użytkownik, ale o tym później. W mediach opłata reprograficzna została przezwana "podatkiem od piractwa", lecz nie jest to do końca adekwatna nazwa. To raczej podatek od potencjalnego kopiowania treści. Na zasadzie - zakładamy, że kopiujesz np. muzykę. A jeśli tego nie robisz? To nic, opłata reprograficzna ma być "godziwą rekompensatą" dla twórców. Dlaczego? To wynika z aktualnego prawa, które dopuszcza kopiowanie już opublikowanych utworów w ramach tzw. dozwolonego użytku.”
Proszę Państwa, to krwi mi nie wzburzyło wcale. Dlaczego? Bo to ryzyko raczej już polityczne, niż podatkowe, a to pierwsze zazwyczaj jest oczywiste… W całej tej sprawie chodzi o to, że dla różnych instytucji nasze pieniądze są bardzo cenne. Ba, często są one niezbędne dla ich życia na stale rosnącym (finansowo, rzecz jasna) poziomie. Wyżej wymienioną opłatę nazwano podatkiem i - wydaje się - jest to postępowanie słuszne. Państwo, inne instytucje oraz tak zwany świat finansów starają się w jakiś sposób sięgać po nasze pieniądze. Niegdyś robiono to jawnie, teraz królują podatki ukryte. Przez lata udawało się od różnych chciwców wyciągać je na różne sposoby… Problem polega na tym, że społeczeństwo nauczyło się wyjątkowo skrupulatnie pilnować swojej kasy. Nauczyło się również, że wobec jakichkolwiek cudownych ofert sektora finansowego podchodzić z dużą dozą nieufności. Nauczyło się, że państwo na pewno im niczego nie da, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa będzie chciało coś zabrać. Ludzie czynią więc na tą okazję przygotowania chowając kasę, tak jak niegdyś „Kościuszkowcy” szykowali się na wojnę ostrząc kosy.
Podobnie jest z relacją państwo-podatnik oraz z relacją instytucja-petent. Ludzie zasadniczo nauczyli się, że między nimi, a państwem oraz instytucjami istnieje stan nieustannej walki, której treść można przedstawić w skrócie jako próbę obrabowania obywatela z jakiejkolwiek formy ujawnionego majątku. Dlatego po wielu latach takiej gry, przestali pełnić w niej rolę dojnej krowy i kompletnego amatora. To tak, jakbyś Czytelniku przez lata rżnął w pokera z Wielkim Szu. Na początku nie masz szans, ale po kilku latach też nauczysz się wykorzystywać jego słabsze momenty. Poza tym, będąc w słabszej formie, w ogóle nie podejmiesz walki.
W odpowiedzi mamy projekt ustawy o opłacie audiowizualnej, która podobno ma być naliczana dla każdego, bez względu na to, czy coś ogląda, czy czegoś słucha i czy w ogóle telewizja i radio są mu do czegokolwiek potrzebne. Podobnie jest z opłatą reprograficzną, gdzie zamiast podjąć próbę złapania rzeczywistych złodziei, robi się rzecz dużo prostszą, to znaczy obkłada opłatą wszystkich, bez rozróżniania uczciwych od tych mniej uczciwych. To tak jak z wodą w bloku na dziesięć mieszkań, jeśli dwóch sąsiadów ją kradnie, to rozliczający miast dochodzić, kto jest winien, po prostu rozliczy braki na dziesięciu, czyli ośmiu uczciwych sfinansuje dwóch cwaniaków.
Wniosek końcowy jest taki, że na tym świecie jest wielu chętnych, którzy by chcieli „zagospodarować” nasze pieniądze. Część z nich nawet działa teoretycznie w dobrej wierze, jak na przykład państwo. Ale w praktyce jest tak, że my jako płatnicy nie mamy żadnej kontroli nad wydawanymi środkami. Reagujemy więc nieufnością. Wówczas potrzebujący wymyśla taką konstrukcję, aby i tak potrzebne kwoty od nas wyciągnąć. Co otrzymujemy w zamian? Znakomicie działające instytucje i służby? Może tak, może nie? Przyjrzyjmy się na przykład pracy policji, bez cienia złośliwości. Dziś taki Sherlock Holmes nie miałby racji bytu w tej służbie, gdyż policjant musi przede wszystkim wypełniać dokumentację i tworzyć raporty wewnętrzne. Na pracę operacyjną nie ma czasu. Dziś przestępstwo doskonałe, wbrew pozorom, jest nie tylko możliwe, jest niemal pewne. I nie popełnia go żaden Profesor Moriarty, lecz przeciętnie wykształcony zwykły złodziej. Wykrywalność przestępstw ogółem w Polsce wynosi bowiem zaledwie 67,1% (a gdzie te, które nie zostały w ogóle zgłoszone?) [źródło: www.statystyka.policja.pl, dane za 2013 rok], a kradzieży samochodów jest jeszcze niższa, bo kształtuje się na poziomie 24,2% [źródło: www.policja.pl ]
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz