Mówi się wiele o tak zwanych tematach zastępczych (czy używając innego języka przykrywkowych) w różnych dziedzinach życia, na przykład w polityce. Ponieważ jednak my, jako autorzy bloga, na polityce się nie znamy, zastanówmy się wobec tego, czy w ekonomii też występuje takie zjawisko.
Jakiś czas temu mieliśmy okazję przysłuchać się ogólnie głośnej dyskusji na temat tak zwanych opłat intercharge, czyli kwot pobranych przez bank za zrealizowane transakcje kartami płatniczymi. Spór generalnie dotyczył "haniebnej" wysokości tych opłat na rynku polskim w relacji do ich poziomu na rynku "europejskim". Po pierwsze, o ile wiem, Polska geograficznie - jakby nie patrzeć - należy do Europy, politycznie też jest członkiem Unii Europejskiej, więc nie można moim zdaniem porównywać poziomu polskiego, który jest przecież też europejski, do jakiegoś innego "europejskiego". Ale rozumiem, że takie podejście jest przejawem naszych kompleksów i stałego dążenia do dorównania mitycznej Europie, tu rozumianej jako bogate kraje Europy Zachodniej. Po drugie, przedmiot sporu kształtował się pomiędzy wartością oczekiwaną, czyli w zależności od wersji od 0,5 do 0,7 procent, a wartością obecnie obowiązującą, czyli ok. 1,5 procent. Mówiło się nawet o specjalnej ustawie ograniczającej maksymalny pułap na chyba 0,7 procent właśnie. Mówiło się też o tym, że ludzie rezygnują z zakupów pod wpływem właśnie zbyt wysokiego poziomu wspomnianej opłaty. Dzięki jej ograniczeniu ceny mogłyby spaść, a konsumpcja wzrosnąć.
Drogi Czytelniku. Zadaj sobie pytanie: "Jak istotny jest to dla mnie problem?". Teraz wyobraźmy sobie, że dokonujesz płatności kartą za jakąś rzecz kupowaną w markecie, niech to będzie nawet coś w miarę wartościowego. Dajmy na to za markowy kombinezon narciarski. Cena brutto 1099 złotych. Jakiej kwoty dotyczy spór. Sprawdźmy:
a) Wersja obowiązująca. Opłata intercharge wynosi 1,5%. Wartość opłaty równa się kwocie 16 złotych 49 groszy.
b) Wersja po wdrożeniu ograniczeń. Opłata intercharge wynosi 0,7%. Wartość opłaty równa się kwocie 7 złotych 69 groszy.
Drogi Czytelniku. Twój kombinezon mógłby być tańszy. Aż o różnicę między a i b, czyli o 8 złotych i 80 groszy. Czyli zamiast 1099 złotych mógłby kosztować zawrotnie mniej, czyli 1090 złotych i 20 groszy. Naprawdę podjąłbyś wówczas inną decyzję? Naprawdę ta różnica ma dla Ciebie znaczenie? Naprawdę wiele osób rezygnuje z kupna tego kombinezonu, bo jest on niemal o 9 złotych za drogi?
Przecież to bzdura. O co więc chodzi?
Chodzi o to, że w czasie, gdy w trosce o naszą kieszeń toczy się debata w zakresie opłat intercharge, w tle banki zupełnie po cichu kasują nas za obsługę konta, za pobranie wyciągu, za wpłatę w okienku, za przelew zagraniczny, za jeden dzień opóźnienia w spłacie zadłużenia na karcie kredytowej i za szereg innych czynności. O tych opłatach nie dyskutuje się głośno, o nie nie ma debat publicznych. One summa summarum są wielokrotnie istotniejsze (w sensie ogólnej wartości) niż omawiana opłata intercharge.
Ekonomia też ma swoje tematy zastępcze. Bez dwóch zdań. A jest ich wiele, też zupełnie innych niż przytoczony.
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz