Wyczytałem już jakiś czas temu w prasie, mniej więcej na początku ferii warszawskich, że górale z Beskidu Śląskiego nie są zadowoleni z liczby gości, a szczególnie narciarzy. Podobno jest z roku na rok coraz gorzej.
Moim zdaniem przyczyn może być wiele, w tym te zamieszczone poniżej:
1) Niepewność warunków narciarskich. Ludzie zasadniczo nie przyjeżdżają na ferie spontanicznie, lecz rezerwują wyjazd ze znaczącym (czasem i pół roku) wyprzedzeniem. Stąd popularność Białki, gdzie wszyscy wiedzą, że może być tłoczno, ale za to "śnieg jest pewny".
2) Koszty uprawiania narciarstwa. 10 lat temu był to sport masowy. Teraz, niestety, stał się elitarny.
3) Zanik klasy średniej w Polsce. Do Wisły, Ustronia, Brennej, Istebnej i Szczyrku raczej nie przyjeżdżali na ferie najbogatsi ludzie w Polsce. Nie przyjeżdżali też najbiedniejsi, bo oni nie wyjeżdżali nigdzie. Przyjeżdżał zazwyczaj średnio zamożny narciarz. Dziś to pojęcie przestało istnieć.
4) Śląsk stał się biedniejszy od innych regionów. Klientem Wisły, Ustronia, Brennej, Istebnej i Szczyrku zazwyczaj był statystyczny Hanys. Dziś statystycznego Hanysa nie stać na takie fanaberie, jak narty.
5) Konkurencja w Polsce i na świecie. Otwartość granic zrobiła swoje. W czasach kryzysu, gdy rozmawiam z kolegami, którzy są zapalonymi narciarzami, powtarza się jeden schemat. Jak mam mniej kasy, to jadę na jeden wyjazd, ale porządny. Tu w domyśle do Soelden, na Kronplatz lub w wersji dla poszukujących kart dań po polsku do Marillevy-Folgaridy. Najbardziej tracą na tym właśnie Wisła, Ustroń, Brenna, Istebna i Szczyrk.
W ten sposób "przejechali" się na biznesie także Słowacy, którzy po wprowadzeniu waluty euro oraz w ślad za tym europejskich cen stracili jako klientów nie tylko rzesze Polaków, ale przede wszystkim ... własnych rodaków. Dziś z Bratysławy na narty się jeździ na Hirschenkogel w Semmering lub na Stuhleck. To tylko ok. 100 km do przejechania w jedną stronę, a ceny ... takie same jak w Tatrach. Zresztą tam z kolei mamy ... karty dań po słowacku.
6) Polski pomysł na modernizację. W skrócie sprowadza się to do kilku kroków:
- Wymieniamy stary orczyk na nowe krzesło o wielokrotnie wyższej przepustowości
- Zachowujemy schemat jeden wyciąg- jedna trasa
- Oświetlamy trasę
- Wprowadzamy czas funkcjonowania ośrodka od 9 rano do 22 wieczorem
W efekcie:
- Nie da się po trasie jeździć w dzień, bo jest makabrycznie zatłoczona.
- Nie da się po trasie jeździć wieczorem, bo trasy są zrąbane.
Takie narty dają teoretycznie wyższy zarobek właścicielom, ale przestają być przyjemnością dla klientów i stanowią niesamowite ryzyko urazu wskutek kolizji lub upadku. Osobiście na jazdy wieczorne wybieram czeską część Beskidów Śląsko-Morawskich lub Jeseniki, gdzie zawsze stosuje się dwugodzinną przerwę na ratrakowanie tras.
7) Obecny charakter narciarstwa jako rozrywka dla ludzi zainteresowanych głównie apres-ski. Narciarz śląski wychowany na Golgocie (dziś nie budzi tak negatywnych skojarzeń dzięki ratrakowaniu) i Saharze (zamknięta od lat) tym się zawsze różnił od małopolskiego, że potrafił trochę więcej. Dlatego Beskid Śląski oferuje głównie narciarstwo dla osób potrafiących jeździć. Tymczasem sukces Białki, a zwłaszcza zatłoczenie na jej "niebieskiej" części i pustki na "ambitniejszych" bokach, świadczy o tym, że dziś narciarz oczekuje knajpy u góry, knajpy na dole, basenów termalnych po nartach, no i przy okazji ... może też jakiejś trasy, ale takiej, aby przypadkiem ... nie było zbyt z górki. Tych wymagań nie spełnia ani Skrzyczne, ani Małe Skrzyczne z Bieńkulą i Golgotą, ani Stożek z najostrzejszą trasą w Polsce (czarna), ani Soszów, ani Czantoria, ani nawet Cieńków i Nowa Osada. Wszędzie w ww. ośrodkach trasy jednak mają profil, jakby to powiedzieć ... trochę z górki. Ewidentnie natomiast brakuje długich, szerokich i bardzo łatwych tras niebieskich, na których ... nie sposób się rozpędzić. Niestety dziś jest klient, który takich właśnie poszukuje.
Zresztą nie wiem? Może się mylę i klienci "obudzili się" i "zawalili" Beskidy?
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz