Jeśli jutro Kraków nie zechce zapomnieć o golu uznanym po podaniu z metrowego autu i nie zechce umierać za Warszawę, także w naszej rodzimej piłce zajdą dość istotne zmiany. Przy okazji będzie musiała ulec osłabieniu mocno legiocentryczna narracja medialna (C+, inne programy TV, prasa sportowa, prasa ogólna). Przybyli do miasta w różnych czasach i z różnych stron dzisiejsi mieszkańcy Warszawy (bo nieliczni Warszawiacy z dziada pradziada to raczej fani Polonii) będą musieli załapać, że w kraju istnieją też inne drużyny. I że różnego typu rozgrywki krajowe (puchar, liga) nie są zorganizowane tylko i wyłącznie po to, aby wygrywała je Legia, a cała reszta rywali służyła za dekorację.
Legiocentryczna narracja medialna przykryła nam fakty. A według nich Legia wcale nie widnieje na czele rankingu klubowego ilości tytułów. Tę pozycję zajmują wspólnie nadal Ruch i Górnik. Nasza ekstraklasa nigdy nie miała tradycji hiszpańskich bądź portugalskich (2-3 liczące się "od zawsze" kluby), a kibice w całym kraju wspierają licznie bardzo różne drużyny, choć może nie mają w portfelu tyle pieniędzy, co mieszkańcy Warszawy. Polska to nie Grecja (pół kraju za Olympiakosem, pół za Panathinaikosem), ani Turcja (Galatasaray contra Besiktas lub Fenerbahce). Nawet w woj. mazowieckim wielu kibiców ma Widzew, w Łodzi jest też ŁKS, Wielkopolska to dziś prawie sam Lech (kiedyś jeszcze Warta), Śląsk to co najmniej kilkanaście ośrodków kibicowskich różnych barw (Ruch, Górnik, GKS, Polonia, słabe dziś Szombierki, Piast, Tychy i wiele mniejszych), całe Zagłębie Dąbrowskie to Zagłębie, Wrocław to Śląsk, Szczecin to Pogoń, Lublin to Motor, Kielce to Korona (zniknęli Błękitni), Rzeszów to Stal i Resovia, Kraków to Wisła i Cracovia (prawie nie liczą się już dziś Hutnik i Garbarnia), Podlasie to Jagiellonia, Trójmiasto to Lechia i Arka, itd. A są jeszcze silne kibicowskie ośrodki żużlowe (Falubaz, Unia Leszno, Stal, Apator, inne), hokejowe (Sanok, Podhale, Unia Oświęcim, inne) i pochodzące z innych dyscyplin. Silne, uporczywe i mało obiektywne wsparcie medialne dla stołecznej drużyny zrobiło więc największą krzywdę ... samej Legii. Dziś niemal w komplecie kibice innych drużyn - raczej z większą dozą satysfakcji niż złości - przyjęli dość słabą postawę Górnika w meczu z Lechem. "Macie za Jagę!" - pomyślała większość. Może się też zdarzyć, że nie wszyscy kibice Wisły będą prosili piłkarzy swojego klubu o zagranie życiówki w ostatnim meczu sezonu.
Swoją drogą, jeśli Kraków nie zechce umierać za Warszawę, wówczas będziemy mieli do czynienia z kolejnym przypadkiem (po spadku Zagłębia Lubin w zeszłym sezonie) potwierdzającym moją tezę, że w naszej rzeczywistości dosypanie do pieca wagonów gotówki (podobno budżet Legii o wartości ok. 110 mln zł jest kilkukrotnie wyższy od zasobów każdego innego klubu w Polsce) wcale nie gwarantuje sportowego (i nie tylko) sukcesu. Że zbyt wielka kasa piłkarzy raczej rozleniwia i deprawuje, a nie motywuje. Że piłkarz syty, to piłkarz leniwy oraz - co jeszcze gorsze - butny i przeświadczony o swojej przewadze nad innymi. Że mieszanka pieniędzy i szumu medialnego z każdego mistrza uczyni kiepskiego - choć sytego - grajka. Taką metamorfozę przeszły gwiazdy Legii od Celticu (na boisku koncert) do Gdańska (potulne czekanie na szansę od losu).
Wielce prawdopodobna (ale jeszcze nie do końca pewna) jutrzejsza klęska Legii to kolejny przykład również na tezę, że jeśli myślisz, iż dany tytuł (kontrakt/stanowisko/cokolwiek innego) po prostu z marszu ci się należy oraz jeśli jesteś zdziwiony(a), że w ogóle ktoś wymaga jeszcze walki o niego, wówczas bardzo łatwo jest ponieść porażkę. Nie tylko w sporcie. Również w biznesie oraz w innych dziedzinach życia.
Ale może się mylę? Zobaczymy w niedzielny wieczór.
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz