Lata temu, przed otwarciem rynku energii w branży funkcjonowały tak zwane kontrakty długoterminowe. Były one zawierane na linii:
Elektrownia (producent) → PSE (pośrednik) → zakład energetyczny (końcowy sprzedawca)
Kluczowym graczem w całej układance była firma PSE, która z jednej strony zawierała kontrakty z elektrowniami, gdzie:
1) Na początku realizacji kontraktu (w pierwszych latach) cena znacząco przekraczała średnią rynkową.
2) Na końcu realizacji kontraktu cena była niższa od średniej rynkowej.
Taki kontakt stanowił dla banku finansującego świetne zabezpieczenie, zwłaszcza że przepływy pieniężne były w nim idealnie dostosowane do wartości spłat ratalnych w klasycznym kredycie inwestycyjnym (wysoka część odsetkowa na początku, niska na końcu).
Z drugiej strony firma PSE miała w portfelu szereg takich kontraktów, jedne w początkowej fazie realizacji, inne w trakcie, jeszcze inne w fazie końcowej. W ramach portfela mogła sprzedawać prąd zakładom energetycznym po uśrednionej cenie, jednocześnie będąc gwarantem realizacji inwestycji dla elektrowni.
Wdrożenie rynku energii nie było możliwe bez rozwalenia tego - trzeba przyznać - absolutnie nierynkowego systemu. Ale skutkiem ubocznym okazał się też pewien zastój inwestycyjny, zwłaszcza tam, gdzie mieliśmy do czynienia z podmiotami posiadającymi ograniczoną liczbę bloków.
Zadziałała po prostu zasada, że bank nie sfinansuje INWESTYCJI pod zastaw majątku dopiero powstającego w TEJŻE INWESTYCJI. Okazuje się natomiast, że możliwe jest tak zwane finansowanie crossowe (patrz rysunek).
Zwłaszcza, że inwestycje w energetyce dotyczą naprawdę godziwych kwot (wiele milionów zł).
Banki cenią sobie również poręczenia skarbu państwa. Dlatego (między innymi) branża zaczęła się konsolidować i dlatego raczej konsoliduje się wchodząc pod opiekę spółek bezpośrednio lub pośrednio państwowych. Jest to jedna (choć nie jedyna) z przyczyn.
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz