Dziś rozpocznę krótki, bo ledwie pięcioodcinkowy cykl opisów wrażeń z podróży do rozmaitych krajów. Nie da się ukryć, że będzie on przedstawiał punkt widzenia z natury subiektywny, bo wynikający z obserwacji poczynionych przez zaledwie jednego badacza.
Miałem okazję w dotychczasowym życiu zwiedzić wiele krajów, w tym głównie europejskich, chociaż zaliczyłem też na przykład niektóre państwa azjatyckie. Odwiedziłem też swego czasu takie nieistniejące dziś organizmy państwowe, jak NRD, Jugosławia, Czechosłowacja. Nie da się ukryć, że podróże kształcą. I to pod wieloma względami. Z punktu widzenia naszych Czytelników przypuszczam, że najistotniejsze są różnice między polskimi i zagranicznymi regulacjami prawnymi oraz przy okazji standardami podejścia do prawa. Pewnie interesujące jest też podejście do ryzyka w pewnych kwestiach. Niżej omówię 10 różnic do sytuacji rodzimej, dotyczących życia codziennego, które wydają mi się najbardziej spektakularne i interesujące.
Piesi na jezdni w Polsce i w Wielkiej Brytanii
W mieście, w którym mieszkam, jest słynny punkt, w którym rodzima policja poluje na babcie przechodzące przez jezdnię. Punkt jest bardzo dogodny, gdyż wyjątkowo nie ma przy nim barier, a do najbliższego przejścia jest ok. 100 m w jedną stronę (bardzo długi czas oczekiwania za zielone światło dla pieszych) i ok. 80 m w drugą - trzeba trafu mniej atrakcyjną. Ponieważ nie każdej babci (i nie tylko) chce się zapylać z zakupami (trzeba trafu, że po jednej stronie drogi są sklepy, a po drugiej osiedle) dookoła, mandaty "leją się strumieniami". Z mojego punktu widzenia przechodzenie tam przez jezdnię jest raczej bezpieczne, gdyż widoczność jest doskonała, a ruch taki sobie.
Tymczasem, o czym nie każdy wie, w Wielkiej Brytanii standardem jest przechodzenie przez jezdnię w każdym niemal miejscu i w każdej sytuacji na własną odpowiedzialność, gdy nic nie jedzie. Standardem jest wręcz bezkarne przechodzenie "na czerwonym".
Przepisy drogowe w Polsce i w Turcji
Polacy sami siebie uważają za łamiących przepisy drogowe.
Nic bardziej błędnego. Wystarczy się wybrać do Turcji. Tylko tam są możliwe takie rzeczy, jak motocyklista przyjeżdżający na spotkanie (tu ze mną) ulicą dwupasmową pod prąd. Tylko tam skrzyżowania, na których naprawdę nie wiadomo, kto ma pierwszeństwo. Tylko tam 90 procent motocyklistów jeździ bez kasku. Standardem też jest jazda bez włączonych świateł po zmroku. A hitem była podróż autobusem miejskim (przytrafiło mi się naprawdę), który skrócił sobie drogę ładując się w kilkukilometrową drogę pod prąd. Wszystko to składa się na obraz horroru drogowego. Tymczasem nic bardziej błędnego. Turcy znakomicie sobie radzą w stworzonym przez siebie chaosie. A statystyki ilości wypadków na 1 mieszkańca wcale nie są wyższe niż w Polsce.
Kupno biletu na mecz w Polsce i w Niemczech
Tu nie trzeba wiele dodawać. Byłem "na Bundeslidze" kilka razy. Największym wyczynem jest wybór spotkania, na które jest szansa dostać bilet. Jeśli jednak wybierzemy właściwe (na przykład mecze Herthy nie z Bayernem i nie z Dortmundem), nie powinno być problemu. A co dalej? Jako co? Idziemy do kasy, kupujemy bilet i wchodzimy na stadion.
Idąc na mecz w Polsce musimy najpierw wyrobić sobie kartę kibica. Wymaga to osobistej (bez odwołania) wizyty w klubie, udzielenia pozwolenia na sfotografowanie, pozostawienia tamże szeregu danych i wypełnienia stosu oświadczeń. Jak już tę kartę kibica mamy, wówczas dopiero możemy kupić bilet (przeważnie w innym punkcie). Potem wchodzimy na stadion, gdzie system elektroniczny wyświetla nasze zdjęcie, a wpuszczający identyfikują, czy my, to my. Nie da się ukryć, że cała procedura trwa i trwa, a stawienie się pod stadionem bez karty i biletu tylko na godzinę przed spotkaniem gwarantuje brak szans na zobaczenie spotkania. Zresztą to i tak pikuś przy tym, co przechodzą grupy wyjazdowe. One mają szczęście, jeśli zobaczą jedną połowę, bo często nie udaje się wejść w ogóle. Coś takiego, jak karnet na okaziciela nie ma prawa zaistnieć, wobec czego karnetowicze, którzy zachorowali, bądź niespodziewanie wyjechali, po prostu tracą możliwość "przekazania" prawa wejścia komuś innemu.
Zabezpieczenie szlaków w Polsce (Sokolica) i na Słowacji (Tomasovsky Vyhliad)
Na Sokolicy są wysokie barierki chroniące ludzi przed upadkiem z wysokości.
Na Tomasovskym Vyhliadzie (podobna skała nad przepaścią) żadnych barier nie ma.
Rozwój narciarstwa w Polsce i w Czechach (lub Austrii)
W Białce na szczyt jednej góry (Kotelnica) wyciąga narciarzy 6-cioosobowe krzesło od parkingu, 3-osobowe krzesło wspomagające (niezdemontowany poprzednik 6-tki), 4-osobowe krzesło z lewej, 4-osobowe krzesło z prawej i trzy wyciągi orczykowe. Wciąż mówimy o jednej górze.
W Ramzovej po wybudowaniu nowej kolejki linowej w dolnym odcinku przeniesiono starą na górny odcinek. Tamże z kolei wyłączono z użytkowania orczyk, gdyż uznano, że na trasie byłoby zbyt ciasno. Zachowano relację przepustowości wyciągów do przepustowości tras. Dlatego komfort jazdy jest tam wyższy. W Austrii standardem jest, że wiele wyciągów zastępuje się jednym, bardzo nowoczesnym, ale z przepustowością dostosowaną do przepustowości tras (Moelltal, Pitztal, Stuhleck).
Ograniczenia prędkości w Polsce i w Hiszpanii
W Polsce jak jest 70-tka, każdy kierowca dobrze wie, że może bezpiecznie jechać 90-tką.
W Hiszpanii wypożyczyłem samochód. I omal go nie rozwaliłem na pierwszym zakręcie w górach. Oznaczono go 50-tką, a ja jechałem 60. Za szybko. Co najmniej o te 10 km/h za szybko. W momencie nauczyłem się respektu dla znaków. Zrozumiałem, że je postawiono dla mnie, a nie dla policji.
Policjant w służbie społeczeństwu w Polsce i w Wielkiej Brytanii
Gdy widzę policjanta na drodze w Polsce grzecznie spuszczam głowę (zwłaszcza, że mam dość nietypowy zwyczaj chodzenia po mieście w dresie), nie patrzę mu w oczy i modlę się, aby mnie nie wylegitymował, nie zatrzymał, nie wmówił mi, że klnę na chodniku lub chodzę po trawie i nie oskarżył potem o nierespektowanie poleceń służb i ewentualnie o napaść na niego.
W Wielkiej Brytanii chciałem pozwiedzać Londyn. Rodzina, u której mieszkałem na kursie językowym lata temu, tłumaczyła mi że jak się zgubię, to najlepszym pomysłem jest spytanie policjanta o drogę. Nie wierzyłem, póki nie spróbowałem. I eureka! To działa. I nie dostałem żadnego mandatu.
Policjant jako przewodnik drogowy w Polsce i we Włoszech
Zgubiłeś się we Włoszech na drodze. Co zrobić? Mijasz stojący radiowóz z prędkością dwukrotnie wyższą niż limit. Zawracasz na podwójnej ciągłej. Wjeżdżasz na zatoczkę z zakazem ruchu, na której stoją nadzorcy prawa. I z uśmiechem pytasz się ich o drogę. Reakcja? Banan na twarzy i - przy odrobinie szczęścia - pojadą przed Tobą i doprowadzą Cię na miejsce, a - przy pechu - po prostu powiedzą Ci, jak dojechać tam, gdzie chcesz.
Powtórzcie proszę ten manewr w Polsce.
Patriotyzm gospodarczy w Polsce i we Francji
Jak zakupy to tylko w niemieckim sklepie. Buty i wino tylko włoskie. Urlop na Costa Brava lub w Egipcie samolotem. Możliwa jest też opcja z wyjazdem do Chorwacji niemieckim autem. To każdy z nas. Polak.
Jak zakupy to tylko we francuskim sklepie. Wino tylko francuskie. Urlop w Biarritz lub Saint Tropez. Możliwa też opcja z wyjazdem we francuskie Pireneje. To każdy Francuz.
Polska i Chorwacja jako ostatni bastion średniowiecza bramkowego
Gliwice: normalnie kilkanaście minut, a w szczególne dni (piątek) i
godziny (16-ta) nawet do godziny. Przy czym absolutna większość
kierowców pobiera tak zwany "bilet darmowy" (między Sośnicą a
Kleszczowem). Brzęczkowice: w okresach urlopowych korek zaczyna się od węzła A4 z S1. Oznacza to niemal godzinę oczekiwania.
Zagrzeb: fatalne miejsce, gdzie łączą się dojazdy z całego wybrzeża. Latem w każdą sobotę koszmar. Godzina, czasem nawet dwie, oczekiwania na zapłatę.
Czechy, Słowacja, Austria, od pewnego czasu też Słowenia: winiety. Największy problem: kupno winiet (można nabyć w Polsce). Czas stania w korkach na zapłatę: żaden
RFN (kolejne nieistniejące dziś państwo, znane przez zjednoczeniem, jako "prawdziwe Niemcy"): tam pomysł był swego czasu genialny. Wzrost mobilności społeczeństwa i likwidacja bezrobocia poprzez rozwój darmowej sieci autostrad "do każdego miasta", tak aby dojazd do pracy nawet 50 lub 100 km nie był problemem. To w połączeniu z tanią benzyną. Efekt: wiele lat wzrostu gospodarczego.
Maciej Skudlik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz