niedziela, 27 września 2015

Piknik maturzystów

Był wyjątkowo ciepły kwietniowy wieczór. Temperatura przekraczała – co nietypowe o tej porze roku – dwadzieścia pięć stopni i według prognoz miała się przez kilka dni utrzymać. Należało się spodziewać, że wiele osób wykorzysta weekend na kontakt z przyrodą.

*             *             *

Obóz był przygotowany, ognisko -  rozpalone. Zabrzmiały odgłosy charakterystyczne dla współpracy otwieracza z kapslem. Grupa dwunastu uczniów klasy maturalnej, wieloletnich przyjaciół,  postanowiła zrobić sobie wycieczkę, zabrać namioty i nieco się rozluźnić przed zbliżającym się pierwszym wielkim egzaminem życiowym. Postanowili na chwilę odłożyć stresy i zmartwienia i zająć się czymś przyjemniejszym. Grupa była reprezentowana w komplecie przez osoby od niedawna dorosłe, ale mimo to na miejsce pikniku wyszukano umiejscowione wysoko w górach odludzie. Wyszukanie właściwej lokalizacji na mocno zaludnionym obszarze Beskidu Śląskiego nie było łatwe, ale pomogło doświadczenie Kyjzy, który często chodził po górach ze starszym bratem. Zapamiętał piękną polanę, na tyle szeroką, aby nielegalne działanie w postaci palenia ognia w lesie nie zamieniło się w spektakularny pożar,ale też umiejscowioną w na tyle oddalonym od zabudowań i dróg miejscu, by dawało to licealistom szansę na bezkarne wybryki.  Polana otoczona była gęstym lasem, co dodatkowo izolowało grupę.

Kiedy zrealizowano pierwszą rundę piwną, przy ognisku pozostało już tylko dziesięć osób, w tym sześciu chłopców. Cicho i niepostrzeżenie dla innych Kaśka oraz Michał oddalili się od grupy. Postanowili wspólnie sprawdzić, czy las w momencie, gdy już nastanie zupełny mrok, faktycznie jest tak przerażający. Dla zmniejszenia ryzyka pogryzienia przez mrówki i inne stworzenia, para zabrała ze sobą całkiem duży i solidny koc i oddaliła się na dobre kilkaset metrów.

Kiedy zaczęło się ściemniać, rund piwnych zrealizowano już trzy, a kiełbasy skonsumowano, młodzieży zaczęło się nieco nudzić. Sytuację uratował Muzyk.

- Wiecie, ja tu mam w plecaku taki susz, jakieś cholerne zioło, które kupiłem za dwie dychy na targu od dziwnego gościa, który miał latynoską urodę. Gadał tylko po angielsku. Mówił, że trzeba wrzucić susz do ognia i wówczas dzieją się niesamowite rzeczy.


- Dawaj – stwierdziła rozochocona grupa.

- Mam tego dużo. Może najpierw odrobina? – zaproponował Muzyk.

Grupa otoczyła ognisko, a właściciel powoli zaczął wrzucać susz do ognia. Mijał czas, a jedyny efekt był taki, że zaczęło trochę śmierdzieć. Dym zlikwidował jakąkolwiek widoczność na okolicę. Ale grupa była już trochę wcięta, poza tym zdecydowanie brakowało jej rozrywek.

- Dawaj Muzyk, syp to wszystko. To jakaś ściema, ale będzie wesoło.

Muzykowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.  


*             *             *

Zapadł zmrok. Muzyk wyjął gitarę, a grupa rozpoczęła chóralne śpiewy.  Dziewczyny siadły nieco bliżej swoich kolegów. Dużo bliżej.

*             *             *

Indianie zaatakowali o północy. Atak został przygotowany starannie. Grupa czterech zwiadowców pod przewodnictwem Łysego Konia była forpocztą zgrupowania pod wodzą Sitting Bulla. Wysłano ich na rozpoznanie z pobliskiego obozu. Grupa hałaśliwych białych ludzi łatwo zwróciła na siebie ich uwagę. Jednocześnie zdumiała ich lekkomyślność wroga. Trochę ich też zdziwiły zupełnie nieznane im kształty namiotów, nietypowe ubranie bladych twarzy oraz  liczna obecność kobiet w obozie i ich – jakże nierozsądne – głośne zachowanie. Ale Indianie byli żądni krwi. Tydzień temu ich osada została zaatakowana przez białych podczas  nieobecności wojowników i wszyscy: starcy, kobiety i dzieci zostali brutalnie wybici. Teraz nadszedł czas zemsty.

*             *             *

Jacek Tomaszkiewicz zwany Tomkiem nie zdawał sobie sprawy, że został wybrany na pierwszy cel ataku. Stało się tak dlatego, że został oceniony jako najgroźniejszy wojownik spośród białych twarzy. Faktycznie, często chodził na siłownię i temu zawdzięczał groźną posturę. Zginął od razu, gdy zabójcza strzała przebiła mu oko i mózg. Po kilku sekundach następne cztery strzały położyły czterech młodych mężczyzn. Po chwili na polanę wpadli wojownicy, wyciągnęli noże i zaczęli spokojnie mordować sparaliżowane strachem i zdziwieniem kobiety. Oniemiały Muzyk rzucił się do ucieczki. Nie uciekł daleko. Indianie po chwili wsiedli na konie i dopadli zaskakująco głośno zachowującego się uciekiniera. Został złapany i skrępowany w zastraszającym tempie. Cała akcja od momentu wystrzelenia pierwszej strzały trwała może z półtorej minuty.

*             *             *

Muzyk został chwilowo oszczędzony tylko i wyłącznie z przyczyn praktycznych. Po pierwsze uznano go za najsłabszego z całej grupy, co nie było zresztą błędnym założeniem, po drugie - Sitting Bull zalecił zwiadowcom w razie natrafienia na grupy wroga porwanie jednego z żołnierzy w celu zasięgnięcia informacji o ruchach nieprzyjacielskich wojsk.

*             *             *

Przesłuchanie niczego nie wniosło. Po pierwsze, trudno było z bladą twarzą w ogóle się porozumieć. Sitting Bull miał w otoczeniu kilka osób rozumiejących mowę białych, sam też nieźle mówił po angielsku, ale komunikacja z pojmanym jeńcem szła bardzo opornie. Do świtu jednak było wiadomo, że z tego kompletnego bełkotu i bardzo dziwnych i niezrozumiałych informacji niczego konkretnego nie będzie.

- Co z nim zrobić? – zapytał Łysy Koń wodza w języku Siuksów.

- Nie podjął walki. Zhańbił się – odrzekł po namyśle Sitting Bull – Nie bronił nawet swoich kobiet, tylko uciekał. Ale trzeba mu dać szansę zmycia swojej hańby.

*             *             *

Muzyk nie zrozumiał rozmowy dwóch Indian. Gdyby jednak zrozumiał i gdyby znał ich zwyczaje, wówczas włosy stanęłyby mu dęba. Indianie uważali bowiem, że hańbę można zmyć tylko w jeden sposób, to jest doświadczając bólu podczas tortur. Dopiero później oczyszczona dusza może przejść na drugą stronę.

*             *             *

Dość późnym niedzielnym rankiem 30 kwietnia 2017 roku Kasia i Michał stanęli jak wryci, gdy wracając z nocnych badań nad jakością lasu odkryli pobojowisko. Wcześniej byli tak zajęci sobą, że niczego ani nie usłyszeli, ani tym bardziej nie zauważyli, a sami byli na tyle cicho i na tyle daleko, że w mroku Indianie nie domyślali się ich obecności. Teraz zbiegli jak szaleni do pierwszych zabudowań Wisły i bełkocąc coś o Apokalipsie wymogli na gospodarzach  telefon  na policję.

*             *             *

Niecałe dwa miesiące po zdarzeniu – 25 czerwca 1876 roku, wojownicy Sitting Bulla wybili armię Generała Custera pod Little Bighorn.

*             *             *

Nigdy nie ustalono przyczyn, ani sprawców brutalnego mordu dziewięciu nastolatków na leśnej polanie oraz dziesiątego znalezionego kilka kilometrów dalej. Badania strzał przyniosły tylko informację, że zostały one wykonane z drewna, które nie rośnie w Polsce. Śledztwo obejmujące niemal wszystkich aktywnych członków klubów łuczniczych nie przyniosło żadnych rezultatów. Sprawa nie została wyjaśniona,  stając się  już na zawsze sekretem odludnej polany.
  
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ponownie dziękuję pani Aleksandrze za sprawdzenie i korektę niniejszego tekstu. 
M. Skudlik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz