czwartek, 22 października 2015

Czy nasze pieniądze są bezpieczne?

Zarządzanie ryzykiem nie jest domeną polskich przedsiębiorstw, choć wskutek wielu negatywnych wydarzeń (upadłości na rynku budowlanym, upadłości biur turystycznych, problemy z odzyskaniem kredytu kupieckiego) zaczyna się to powoli i systematycznie zmieniać. Ale pionierami w tejże skomplikowanej dziedzinie zawsze były banki. To banki zgarniały od lat ludzi i kompetencje związane z ryzykiem.

A tu "masz babo placek". Internet "donosi", że pracownik Deutsche Banku (czyli placówki z kapitałem i marką kraju, w którym przestrzeganie procedur i wykonywanie rozkazów było zawsze cenione, nawet jeśli rozkaz dotyczył egzekucji na przykład stu powstańców) przelał przypadkowo 5,3 miliarda euro, miast kwoty wielokrotnie mniejszej (artykuł podaje, że pomyłka polegała na wpisaniu "zbyt wielu zer") na konto pewnego funduszu. Link tutaj.

Pozorna drobna pomyłka w rzeczywistości jest, mówiąc "Tomaszewskim", wielbłądem. Obok, możliwej przecież zawsze, ludzkiej omylności, ufamy bowiem, że w bankach istnieje coś takiego, jak procedury weryfikujące transakcje. Zachodnie koncerny wprowadzają przecież w Polsce takie narzędzia zarządzania ryzykiem błędów ludzkich (controlling ryzyka), jak:
1) Zasada omylności analityka, kasjera, urzędnika,
2) Zasada podwójnej kontroli,
3) Zasada raportowania ryzyka,
4) Zasada reakcji na ryzyko,
5) Wdrażanie procedur weryfikacyjnych, w których wraz z rangą transakcji wzrasta również ilość szczebli akceptacji,
6) Inne procedury.

A tu okazuje się, że teoretycznie mogę się przyjąć do jakiegoś banku, przelać na konto mojej ciotki na Kajmanach (nie mam niestety takiej ciotki) ponad 5 miliardów euro, wyjść z pracy, a przełożeni zorientują się w tym fakcie po długim czasie, jeśli będę odpowiednio sprytny. Ba, nie muszę być nawet odpowiednio sprytny, wystarczy, że normalnie obracam godziwymi kwotami.

Zalinkowany artykuł jest ciekawy też z innego punktu widzenia. Okrutna prawda jest taka, że tego typu "pomyłki" w bankach zdarzały się, zdarzają się, i będą się zdarzały. Pracownicy banków są omylni, to ludzkie. Ludzkie też jest to, że co któraś "pomyłka" może okazać się celowa, pokusa jest, przyznają Czytelnicy, dość znacząca. Odpowiednie procedury wyłapią pewne rzeczy, ale nigdy nie będą w stu procentach szczelne. I sama procedura nie pomoże, jeśli nie będą do niej stosowali się konkretni ludzie.

Tylko, że na artykuły na ten temat w Polsce do pewnego momentu nie sposób było się natknąć. A teraz, jak za przełączeniem jakiejś wajchy, nagle mamy wysyp treści o błędach pracowników banków, o zagarnianiu pieniędzy spadkobierców, o wykorzystywaniu tajemnicy bankowej do unikania odpowiedzialności za "złe" przelewy (moim zdaniem tu bank staje się paserem lub, jak ktoś woli, stręczycielem), o celowej strategii wciskania "szwajcarów", itp. Co się nagle zmieniło? Przecież już w 2008 roku wybuchły niemal równolegle afera "opcyjna" i afera "frankowa". Dlaczego trzeba było aż siedmiu lat, aby o tym zaczęto głośno mówić? I dlaczego o tym mówi się teraz, gdy de facto "zyski zostały już skonsumowane"? Znamienne jest, że tego typu "dyskusja" w mediach na "Zachodzie" miała miejsce już kilka lat temu. Czy mamy do czynienia ze wstępem do "wojny" państw (w sensie finansowym) z sektorem bankowym? Być może tak. A może chodzi o jeszcze coś innego? Może być ciekawie, choć niekoniecznie przyjemnie dla "ciułaczy".

Znamienny jest też komentarz pod artykułem jednego z internautów:
"To są wirtualne pieniądze, których w rzeczywistości nie ma."

Maciej Skudlik


1 komentarz:

  1. masz rację sporo przedsiębiorców nie myśli o zarządzaniu ryzykiem i to jest problem, gonią w piętkę, żyją od 1 do 1, nie mają rezerwy na czarną godzinę. Wiem co piszę, bo sama tak gonię, ale czas się zatrzymać i zacząć myśleć perspektywicznie. Dzięki ci za ten tekst!

    OdpowiedzUsuń