Tego dnia Jacka czekały naprawdę trudne rozmowy ze swoimi pracownikami. Ale na dzień dobry w gabinecie natknął się na przedstawiciela handlowego znanej instytucji finansowej. Sekretarka dała mu sygnał, że za nic nie może się pozbyć natręta. Jacek zaprosił gościa na chwilę rozmowy.
- Proszę powiedzieć, z czym pan przychodzi?
Przedstawiciel roztoczył przed Jackiem wizję fantastycznej inwestycji w zawsze rosnący fundusz inwestycyjny bez ryzyka. Wyjął jakieś wykresy przypominające reklamy viagry i gadał, gadał, gadał.
- Dobrze – powiedział zniecierpliwiony słuchacz – Mam dla pana propozycję. O, tutaj… proszę… mam przygotowane małe oświadczenie. Jak pan się nazywa? Aha! A numer PESEL? No niech pan się nie krępuje, proszę podać. Proszę. Oto oświadczenie do podpisania.
- Ależ panie prezesie – powiedział krawaciarz po przeczytaniu.
- No co się panu nie podoba? Przecież sam pan mówił, że nie ma w tym żadnego ryzyka. To w czym tkwi problem? Dlaczego nie chce mi pan wystawić osobistego poręczenia zabezpieczonego na pańskim majątku? Przecież mówił pan, że nie można na tym stracić?
- Nasze procedury nie przewidują takich czynności.
- No to ma pan problem. W każdym razie serdecznie dziękuję za rozmowę i polecam się na przyszłość. A jak już zdecyduje się pan na podpisanie oświadczenia, zapraszam ponownie. Do widzenia.
- Do widzenia.
I tak finansista został skutecznie zbyty.
Nastał czas na rozmowy służbowe. Pierwszą rozmówczynią była niezwykle ambitna i kompetentna pani Iza. Niestety, Jacek dostał jasne wytyczne. Miał ją zwolnić. Winą Izy było to, że była zbyt ładna. Była sekretarką wiceprezesa, Szweda Bjoerga, a ten z kolei był szpiegowany przez przyjeżdżającą co jakiś czas na wizyty weryfikacyjne przyjaciółkę żony. Była to dama niezwykle wpływowa i niezwykle wredna. Firma nazywała ją Wyzwolonym Pasztetem. Pasztetem ze względów estetycznych, a Wyzwolonym ze względu na zachowanie. Dama potrafiła oskarżyć o nierównouprawnienie każdego pracownika płci męskiej, który przepuści ją przodem w windzie i nieodmiennie żądała zwolnienia każdego pracownika płci męskiej, który pozwolił sobie na jakikolwiek seksistowski żart lub, nie daj Boże, odważył się pocałować ją w rękę. Jacek wówczas dla uspokojenia sytuacji wysyłał takich gości na parodniowe urlopy, aż Pasztet wyjedzie. Teraz przenikliwa dama natknęła się na urocze stworzenie przy faksie i niestety nic już nie dało się zrobić.
- Dzień dobry! – powiedziała wezwana Iza.
- Dzień dobry, pani Izo. Chciałem z panią porozmawiać o pani osiągnięciach.
- Dobrze. Czy jest jakiś problem?
- Pani Izo, niestety problem jest. Proszę, tu… o, niech pani spojrzy. To pani karta zadań na ten rok.
- Tak, panie prezesie, ale sytuacja się nieco zmieniła.
- Tak, rozumiem, ale dostała pani sześć zadań, z czego tylko trzy zostały wykonane. Nie odbyła pani na przykład kursu pracy dla zaawansowanych na arkuszu kalkulacyjnym.
- Ależ panie prezesie. Przecież rozmawialiśmy, że ściągnę sobie informację z netu i sama się nauczę.
- Nie stworzyła pani również nowego systemu segregacji danych według zasad korporacyjnych. Nie prowadzi pani korespondencji według nowego wzorca.
- Panie prezesie, przecież te ich zalecenia są durne. Chce pan stracić klientów?
- Durne, niedurne. Pani Izo! Ja mam zasady. Ja panią bardzo lubię. Mnie się wspaniale z panią pracuje, Bjoergowi chyba też. Zresztą to super, że obok angielskiego tak szybko opanowała pani podstawy szwedzkiego. To się pani przyda w życiu. Pani Izo! Ja bym dalej chciał z panią pracować, ale nie mogę!
- Co?
- Pani Izo, pani jest świetną pracownicą, ale ja mam zasady. Nie wykonała pani aż pięćdziesięciu procent nałożonych zadań. To katastrofa. Jest mi strasznie żal, ale nie mógłbym spojrzeć w lustro, gdybym pani nie zwolnił. Bardzo mnie pani zawiodła.
- Ale panie prezesie, ja przepraszam.
- Ja też przepraszam, ale nie mogę inaczej. Proszę się spakować i wyjść. Wypłacimy pani kasę do czasu obowiązywania umowy, ale dziś opuszcza pani firmę. Bardzo mnie pani zawiodła.
- Przepraszam panie prezesie, ja nie chciałam.
- Już trudno, pomożemy pani, wystawimy świetne referencje. Zrobimy, co się da. Do widzenia.
- Do widzenia, naprawdę przepraszam.
Skołowana sekretarka wiceprezesa wyszła się spakować. Jacek odetchnął głęboko. Udało się!
Teraz czekała go rozmowa z pracownicą działu marketingu.
- Dzień dobry – powiedziała pani Marzena.
- Dzień dobry. Dobrze się pani czuje? Wszystko OK.? Widziałem, jak spadła pani dziś ze schodów.
- No tak, przypadek, potknęłam się o coś. Ale szczęśliwie nic mi się nie stało.
- To nie był przypadek.
- Jak to?
- Grafik Antek panią popchnął.
- Jak to?
- Na moje polecenie.
- Niemożliwe. Dlaczego?
- Pani Marzeno! Jest pani zbyt idealna. W trzy miesiące wdrożyła się pani we wszystkie kwestie i jest pani lepsza od szefa. Zachowuje się pani jak typowa młoda dama, udaje pani czasem idiotkę, ale to mnie nie zmyli. Chodzi pani w bardzo kobiecych ubraniach, ale to mnie też nie zmyli. Nie jest pani w stanie ukryć wysportowanych mięśni. Pani reakcja na upadek była szybka, wyuczona i naturalna. Pani nie stało się nic nie dlatego, że ma pani takie szczęście, ale dlatego, że jest pani na takie sytuacje przygotowana. Wiedziałem to już od jakiegoś czasu. Dla kogo pani pracuje.? Dla konkurencji? Czy ma pani inne zadania?
- Inne – przyznała rozmówczyni.
- Jakie?
- Mam go pilnować na miejscu.
- Kolejna?
- Niestety.
- I co pani odkryła?
- Wiele. Jeździ co tydzień do Zakopanego. Chodzi tam do jakiegoś zamtuza. Zresztą niech pan poszuka rachunków, ten idiota to rozlicza służbowo. Tylko, że na fakturze jest napisane: konsumpcja. Ten facet jest nie do opanowania, prawdopodobnie dlatego wysłali go do Polski.
- Doniosła pani już o tym Pasztetowi?
- Nie, jeszcze nie.
- I pani nie doniesie. Nie wyrzucę pani, ale od tej pory pracuje pani dla mnie. A Szwedom zaraportuje pani, że Bjoerg stał się tutaj bardzo grzeczny, nie pali, nie pije, nie … Wie pani, co jeszcze nie. Czy to jasne?
- Dobrze, jest to jasne.
- Będziemy współpracowali?
- A mam wyjście?
- Nie.
I w ten sposób dobiegła końca druga rozmowa.
Trzecia odbyła się z niezwykle uczciwym, ale lojalnym kontrolerem finansowym. Na Heńka nie działały żadne gadki propagandowe i trzeba było mówić wprost. Rozmówca nie był durny i oczywiście zauważył, z jakimi rachunkami ma do czynienia. Ale powiedział, że z nikim jeszcze na ten temat nie rozmawiał i poza prezesem nie zamierzał. Spierali się może z godzinę, w międzyczasie Heniek dwukrotnie rzucał robotą, ale ostatecznie wyszedł z pokoju z dość znaczną podwyżką. Obiecał ukryć wydatki w raportach. Ale na do widzenia powiedział:
- Wiesz Jacek, ja i tak za jakiś czas odejdę, już mam dość tej firmy.
Nie dało się z tym nic zrobić.
Po zakończeniu dnia roboczego Jacek miał serdecznie dość wszystkiego. Ale humor poprawiał mu ułożony wcześniej plan. W Mieście nad autostradą rozpostarto nową tyrolkę. Rozwieszona została na dwóch niedawno wybudowanych wieżowcach, z których jeden liczył około sto metrów, a drugi był jeszcze o kilkanaście metrów wyższy. Oczywiście zjazd zaczynało się z tego wyższego. Długość trasy zjazdu wynosiła ponad trzysta metrów, toteż zabawa nie była tania, a i tak wymagała wcześniejszej rezerwacji. Oczywiście takowa została dokonana kilka dni temu.
Po przebyciu krótkiego szkolenia, ubraniu uprzęży i zapięciu haków oraz rolki Jacek stanął na podeście górnym.
- Raz, dwa, trzy … jedziemy! – powiedział instruktor.
Już po chwili zrobiło się bardzo dziwnie. Na szczęście nie było widać wysokości. Ale zamiast radości pojawił się strach. Lina i rolka od niesamowitej prędkości zaczęły świszczeć.
Nagle liną coś potrząsnęło. Jackiem wywinęło. Prędkość zmalała, aż spadła do zera. Jacek zawisł do góry nogami wiele metrów nad autostradą w połowie przejazdu. Wisiał tam jakiś czas – wydawało mu się, że dość długo, pewnie z kilkanaście minut – i czekał na pomoc. Ale pomoc nie nadchodziła. Spróbował się obrócić zgodnie ze znanymi sobie zasadami. Za trzecim razem się udało. Następnie złapał się liny i zdziwiony tym, że utkwił w połowie oraz tym, że nikt nie próbuje przyjść mu z pomocą, zaczął podciągać się w kierunku niższego wieżowca.
- Czeka mnie dużo pracy – powiedział do siebie głośno – Jakim cudem ta lina się tak wygięła?
- Prawie się udało, co? – dobiegł go raczej damski głos zza pleców. Nie widział rozmówczyni.
- Jak to „prawie”? Co się stało? Dlaczego jest pani tak późno?
- Niech pan spojrzy dokładnie.
- Co?
- Niech pan spojrzy na zapięcie liny przed sobą. Proszę wyostrzyć wzrok.
Jacek spojrzał i zrobiło mu się zimno. Przerażeni ludzie z okien patrzyli na urwany podest i wiszącą na nim ostatnimi siłami linę.
- Ale pani? Kim pani jest?
- Przecież wiesz!
- Wiem – odparł Jacek.
Po chwili lina się urwała.
- Nie mogliśmy mu pomóc – tłumaczył właściciel firmy organizującej zjazdy tyrolką policji. Ten dureń, co przelatywał tym wojskowym samolotem nie zauważył liny. Przez chwilę myśleliśmy, że się uda, że lina nie urwie się do końca i ten nieszczęsny człowiek da radę dociągnąć się na drugą stronę. Ale praw fizyki nie da się oszukać. Uderzenie w linę z prędkością iluś tam machów musiało się tak skończyć. To dramat. Niestety.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po raz kolejny nalezą się podziękowania p.Aleksandrze. Tym razem podziękuję cytatem znalezionym w sieci:
"Bardziej się ciesz z wyświadczonych drugim, niż z odebranych
dobrodziejstw, bo za pierwsze masz chwałę, a drugie wkładają
na ciebie ciężar wdzięczności."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz