czwartek, 25 lutego 2016

Wątpliwości inwestorów i wierzycieli Deutsche Banku/ Pieniądz w dzisiejszej "plastikowej" i witrualnej gospodarce (3/3)

Cd.

Kwestia 2: do czego służą pieniądze?


Pierwsza myśl jest jasna: do zaspokajania potrzeb. Pieniądz jest bowiem narzędziem wymiany towarowo-usługowej od tysięcy lat, aczkolwiek jego formy były różne. Wyobraźmy sobie, że do tej pory nikt go nie wymyślił. Co wówczas by się działo? Ano w takim przypadku wymienialibyśmy się umiejętnościami: murarz zbudowałby dom dentyście, dentysta z kolei leczyłby jego dzieci i korzystał z usług nauczyciela, który to nauczyciel otrzymywałby chleb od piekarza i tak dalej. W takim systemie prędzej czy później pojawiłby się problem wyceny wzajemnych usług. Czy dzień pracy piekarza jest wart tyle samo co dzień pracy lekarza? Czy wytworzona przez producenta zabawka jest warta leczenia dwóch zębów, dziesięciu, czy całej szczęki? Czy dzieci lekarza potrzebują jednej zabawki, czy pięćdziesięciu? Stąd wymyślono formę narzędzia wymiany w postaci pieniądza. Mimo że jeszcze możemy go czasem rzeczywiście dotknąć, ba, nawet schować w portfelu, tak naprawdę nie jest on realny. W tle w związku ze znanym od wieków zjawiskiem psucia pieniądza (psute lub fałszowane złoto, nawet przez króli) nawet nie wiemy , czy schowane przez nas do szafy lub włożone na lokatę bankową 100 zł ma rzeczywistą wartość 100 zł, 70 zł, czy raptem tylko 20 zł, jak półgębkiem niektórzy ekonomiści zaczynają twierdzić.? Temat został zresztą opisany wyżej. A, co to w ogóle oznacza „100 zł”? Czy wartość naszej stówki w Krakowie, Olsztynie, Budapeszcie i Nowym Jorku jest taka sama? Czy za wodę mineralną zimą w Karpaczu i upalnym latem na tunezyjskiej pustyni zapłacimy tyle samo? Ile więc jest warta w przeliczeniu na złotówki butelka wody mineralnej? Ile naprawdę jest wart Gareth Bale? Ile jest warte Twoje przedsiębiorstwo? Czy na te wszystkie pytania odpowiedzi są jednoznaczne i oczywiste?


Jeśli jednak pieniądz służy do zaspokajania naszych potrzeb, to ile go potrzebujemy? Tu bez pudła możemy odpowiedzieć, że po prostu więcej, coraz więcej.


Czy dzięki temu jakość usług, produktów i w ogóle naszego życia rośnie? Nie! A dlaczego nie?
Po pierwsze: nie, bo jeśli posiadamy coraz więcej pieniędzy, wówczas tracimy motywację do pracy. Wytwarzamy realnie mniej dóbr i usług (chociaż finansowo są one coraz wyżej wyceniane, vide przyrost PKB mierzony wartościowo). Po drugie: nie, bo działa zasada przyzwyczajenia się do określonych stałych wpływów (których już nie szanujemy) i wówczas wszelkie dodatkowe (inne niż dotychczasowe) wydatki musimy realizować, korzystając z „nowych” środków. Coś jak prawo Parkinsona . Stąd też tak łatwo kupujemy tłumaczenia gmin o konieczności zwiększenia ich budżetu, co rzekomo zostało spowodowane wzrostem liczby ich zadań. Ale przecież w takich jednostkach stale pojawiają się nowe zadania i wypierają one stare. To tak jak z budżetem na odśnieżanie w okresie zimowym. Jak każdy wie, w naszym klimacie zima może być śnieżna i mroźna, może być też sucha i mroźna, może być ciepła i deszczowa, może być sucha i ciepła, wreszcie w ogóle może być jakakolwiek, z prognozą tutaj trudniej trafić niż we właściwą odpowiedź na teście maturalnym urządzonym w formie pytań „Wybierz A, B lub C”. Dysponując tą wiedzą, odpowiednie jednostki mają w poszczególnych latach bardzo zróżnicowane wydatki na walkę z ostrą zimą. Mogą więc skorzystać ze słabszej zimy w tym sezonie i odłożyć odpowiednią nadwyżkę na czas, kiedy będzie dużo gorzej.


Dlaczego więc za każdym razem mamy rosnące zapotrzebowanie na pieniądz? Chyba jest to już jasne. Słaba zima jest „okazją” nie do zaoszczędzenia i stworzenia funduszu na „gorsze czasy”, lecz do wydania środków na „inne cele”, kompletnie z „akcją zima” niezwiązane. A za rok, gdy spadnie półtora metra śniegu w grudniu, trzeba będzie oczywiście wystąpić o… dodatkowe fundusze na walkę z… niespodziewanym żywiołem. Pojawia się pytanie, jak przeprowadzić restrukturyzację takiego tworu (dajmy na to placówki medycznej), który systematycznie przejada coraz więcej? Można zacząć oszczędzać na bandażach, lekach, zamrozić pensje lekarzy i dokonać jeszcze wielu bohaterskich czynności. Tyle że efekt takich działań będzie albo żaden, albo nie będzie miał wielkiego znaczenia w ogólnej skali, albo — co niestety jest bardzo prawdopodobne — będzie odwrotny do zamierzeń. Sposób jest tylko jeden: w takich przypadkach należy po prostu całość zorganizować od nowa. Jest takie, a nie inne zapotrzebowanie na nasze usługi, potrzebujemy takich, a nie innych narzędzi, tych, a nie innych ludzi do realizacji i tworzymy nową strukturę. Prawdopodobnie tak samo należałoby postąpić z notorycznie dotowanymi przedsiębiorstwami, które w podziękowaniu za wsparcie generują coraz wyższe straty.

Diagnoza


Całość sprowadza się do zadania sobie pytania: „Czy nasze pieniądze o wartości nominalnej 100 zł są pełnowartościowe, czy może tak naprawdę są warte mniej?”. Teoretycznie możemy za nasze 100 zł kupić w każdej chwili dowolne aktywa o wartości… 100 zł. Możemy więc jedne aktywa wymienić na inne równowarte. Tak, ale z drugiej strony, jeśli trzymamy na koncie kilkanaście lub kilkadziesiąt milionów złotych i nie mamy zamiaru wydać ich… jutro, wówczas pytanie o bezpieczeństwo ich wartości może wrócić z wcale nie taką małą wagą problemu. Diagnoza końcowa tego wątku, z natury subiektywna i wyrażona jako moja osobista, jest następująca: „Drogi inwestorze, zastanów się, czy Twoja lokata jest absolutnie pewna i jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, wówczas zrób test na utratę wartości… pieniędzy!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz