sobota, 16 kwietnia 2016

Kibicu rodzimej "Ekstraklasy"! Tego lepiej nie oglądaj!

Oglądałem ostatnio w TV dwie potyczki tej samej (?) dyscypliny.

Najpierw 4-3 w "szalonym" meczu Ligi Europy, gdzie Liverpool w doliczonym czasie przy tradycyjnym chóralnym "You will never walk alone" w tle wygryzł awans Borussii Dortmund. Szalone tempo. Zmienność emocji jak w "Terminatorze". A na ławce Liverpoolu szalał nie kto inny, jak Juergen Klopp, niemal legenda ... BVB. Nostalgicznie, tabloidowo, z niesamowitym happy endem dla miejscowych. Takie rzeczy tylko w bajkach o Kopciuszku. Albo w futbolu. Zagranicznym, rzecz jasna.

Potem oglądałem mecz Pogoni Szczecin z Ruchem Chorzów. Deszczowo, nieco nudnawo, mało dynamicznie. Statystyka goli: 1-1. Statystyka celnych strzałów: 4-2, dodam, że nieco naciągana, bo część z tych celnych nie stanowiła żadnego zagrożenia.

Wniosek? Jest jeden. Kibicu "Ekstraklasy" (mnie to też dotyczy)! Nie oglądaj tego zagranicznego "szmelcu", w różnych Ligach Mistrzów i Ligach Europy, który serwuje non stop twój telewizor. Skup się TYLKO I WYŁĄCZNIE na rodzimym futbolu. Mimo, że to chyba inna dyscyplina sportu, niż ta w wykonaniu LFC i BVB, to nie da się bez niej żyć. To gwarantuje emocje, nerwy o wynik, utożsamianie się z zawodnikami (bo sam czujesz, że bez bólu zagrałbyś podobnie) i dalszą chęć oglądania zmagań kopaczy. Polski kibic ma zaszczyt pasjonować się niespotykanym nigdzie indziej systemem ESA37. Musi podać swoje dane osobowe, aby udać się na mecz. Nie wie też po zakończeniu rozgrywek, kto się utrzymał, kto nie, bo nad tym debatują różne komisje i działacze. Toż to dopiero emocje! Made in Poland. Śmieszne? Nie, prawdziwe. Ale nasze, swojskie. Bo co mnie obchodzi, czy Liverpool wygra z Borussią, czy Borussia z Liverpoolem? To fajne, ale dla mnie bez emocji. A na meczu Pogoni z Ruchem obgryzałem paznokcie, czy słabnąca z minuty na minutę drużyna, której kibicuję, zdoła utrzymać remis. I tak to działa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz