Jarosław Haszek „Taka durna monarchia nie ma prawa istnieć na tym świecie”
Rafał Ziemkiewicz „Komunizm rozpadł się z przyczyn ekonomicznych, po prostu system gospodarki postawionej na głowie zbankrutował”
Jako obywatel Unii mogę obecnie bez żadnych przeszkód (oprócz finansowych rzecz jasna) podróżować na narty zarówno w Alpy, Morawsko-Śląskie Beskidy jak i Słowackie Tatry. Mam wolny wybór.
Nawet jednak jeśli założymy, że fundamenty unijnej federacji trzymają się mocno to chyba nie jest już tak dobrze z unijną walutą. Dlaczego tak sądzę? Wystarczy podać przykład jeszcze bliższy mi terytorialnie niż wymienione, prosto z niedalekich Kiszuc, z Wielkiej Raczy. Zachodnie stoki tej góry są miejscem, gdzie usytuowany jest jeden w większych i nowocześniejszych ośrodków narciarstwa alpejskiego w okolicy. Właściciele systematycznie inwestowali w ośrodek budując kolejno jedną drugą i w końcu najdłuższą trzecią kolej krzesełkową połączone rozsądnym systemem długich i szerokich tras narciarskich. Ośrodek niesamowicie zyskał na początku wieku na problemach własnościowych Szczyrku, objawiających się między innymi systematycznym blokowaniem i zamykaniem tras. Do tego doszły przyjazne ceny, o ile pamiętam około 300-400 koron za dzień jazdy co oznaczało mniej więcej 30-40 zł. Narciarze ze Śląska i okolic nagle zaczęli masowo odwiedzać Raczę, ze szczególnym uwzględnieniem okresu ferii szkolnych. Codziennym widokiem był sznur aut z oznaczeniem i autobusów w kierunku parkingów, pełne restauracje i niestety jako naturalne następstwo sukcesu kolejki do wyciągów. Wówczas nasi południowi sąsiedzi - Słowacy - postanowili parę lat temu być jeszcze bardziej europejscy niż otoczenie i przyjęli euro jako własną walutę w miejsce korony z kursem wymiany o ile pamiętam około 30:1. Do tego doszło załamanie kursu złotówki wobec euro do poziomu mniej więcej 5:1. Aby było jeszcze trudniej właściciele równolegle wpadli na pomysł, że jak już są w „Europie” pełną piersią, to ceny też muszą być europejskie i wykombinowali 25 euro za dzień szusów na śniegu. Efekt przyszedł szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Pierwszy sezon z „europejskimi cenami” był okresem dla koneserów samotnej jazdy bez zgiełku i przeszkadzających „przeszkód na trasie”. Dla narciarza może fajnie, ale chyba inwestorzy już tak zachwyceni nie byli. Wprowadzili potem z czasem trochę promocji, zaczęli też w ramach oszczędności zamykać połowę tras, z tego co wiem nic to nie dało. Dziś już mija kilka lat od wprowadzenia euro na Słowacji i ośrodek zdążył już co najmniej dwukrotnie zmienić właścicieli. Najpierw został zakupiony przez znaną z zapału inwestycyjnego w nowoczesne wyciągi lecz także z bardzo wysokich cen spółkę TMR, jednak ona też nie dała rady i w zeszłym roku sprzedała Raczę. Ostatnią moją wizytę w tym ośrodku kojarzę z zamkniętymi barami i restauracjami, bez Klientów pewnie nie warto ich eksploatować non-stop. Obawiam się też, iż Wielka Racza nie jest samotną wyspą nieszczęść na oceanie szczęśliwości. Takie z mojego punktu widzenia są skutki przyjęcia eurowaluty.
Cały projekt pod nazwą Unia Europejska też już wkrótce może mieć problemy, wykazuje bowiem typowe objawy dla upadającego imperium. Jak ktoś ma wątpliwości polecam pozycje Haszka opisujące agonalne podrygi Austro-Węgier, czy pozycje Suworowa świetnie opisujące absurdy upadającego Związku Radzieckiego. Tylko tam możliwe były takie cuda, jak półtoramilionowa armia reprezentacyjna nie posiadająca jakiejkolwiek zdolności bojowej, budowanie autostrady pod rzeką dla przejazdu czołgów na paradzie, limity aresztowań podczas patroli, itp. Przy okazji interesujące jest to, iż jak limit danego dnia został wykonany, to od tego momentu przestano już w ogóle dostrzegać jakiekolwiek przewinienia i wszystko było bezkarne, łącznie w gwałtami i pijaństwem. Unia nie ma dziennych limitów aresztowań, ale propaguje inne świetne pomysły, na czele z promowaniem „zielonych rozwiązań”. Nie jestem w tym temacie jakimś wielkim ekspertem, ale mam wątpliwości co do pozytywnego oddziaływania na środowisko „platform wiatrowych”, które produkują prąd nie wtedy kiedy jest potrzebny, lecz wówczas gdy wieje, co powoduje konieczność utrzymania wysokich rezerw mocy „tradycyjnych” źródeł. Przy okazji jak wiadomo wiatraki zakłócają ścieżki przelotu ptaków, o walorach krajobrazowych już nie wspominając.
Ostatnio unijne mózgi wymyśliły, że mamy w ogóle zrezygnować z tradycyjnych żarówek i od tej w sklepach powinny być dostępne tylko tzw. energooszczędne świetlówki zawierające bardzo szkodliwą dla środowiska rtęć, zwłaszcza przy rozbiciu i wywaleniu do standardowego kosza na śmieci. Ale nic nie szkodzi, bo zorganizujemy pojemniki na zużyte żarówki, potem je odpowiednie firmy zutylizują tak jak trzeba.
Teraz seria pytań, które każdy powinien sobie zadać:
a) Jak już kupię pełno dziesięciokrotnie droższych od normalnych źródeł światła (o ile nie zachowam się anty-ekologicznie i nie wybiorę tańszych „grzejników nie do użytku domowego”) to co z nimi zrobię? Będę segregował i szukał pojemników po mojej dzielnicy.
b) A wiesz gdzie są te pojemniki?
c) Czy na pewno będzie mi się chciało jechać 2 km do sklepu lub przejść pieszo?
d) A może po prostu wywalę je do kosza? Nie? Na pewno nie?
e) No dobra, ja poszukam tego pojemnika, ale czy wszyscy moi sąsiedzi tak zrobią? Dam sobie za to rękę uciąć?
No i cały efekt ekologiczny szlag trafił. A za wymyślane kosztowne rozwiązania ktoś musi zapłacić. Nie powinno budzić zdziwienia, iż gospodarka unijna przestaje być konkurencyjna. Na krótką metą pomoże wchłonięcie Chorwacji, potem może nawet Serbii (co grozi konfliktem prawnym o prawa własności chat przejętych przez Chorwatów po wypędzonych właścicielach w Krajinie) , bo Turcja już chyba podziękowała.
A sama Unia kompletnie zapomniała o roli przemysłu, rolnictwa oraz innych podstawowych gałęzi gospodarczych, bez których hołubiony sektor finansowo-bankowy specjalizujący się w tworzeniu „nowoczesnych produktów finansowych” o stopniu komplikacji dziś niezrozumiałym dla samych autorów tychże mechanizmów po prostu umrze z głodu, tj. braku dopływu nowych środków. Jak bowiem mawiała Świętkowa w genialnym „Cholonku” Janoscha i potem w sztuce Talarczyka pod tym samym tytułem: „Z niczego nie ma nic”. Natomiast źródeł pomysłów unijnych finansistów specjalizujących się w „rolowaniu” obligacji możemy doszukiwać się nawet w dość odległej przeszłości. Tadeusz Dołęga-Mostowicz przedstawił niegdyś w Karierze Nikodema Dyzmy następującą konstrukcję Banku Zbożowego:
a) Przy nadprodukcji zboża powstaje problem nierównowagi podaży i popytu i ceny lecą na łeb i szyję.
b) Rząd może temu zaradzić skupując zboże, ale jest problem bo nie ma na to pieniędzy.
c) Co z tego? Rząd powinien wypuścić obligacje, które spłaci jak sytuacja się odmieni.
d) Powstaje jednak kolejny problem z miejscem magazynowania skupionego zboża.
e) Co z tego? Rząd powinien pozostawić zboże chłopom i płacić im za przechowywanie przecież państwowego już towaru.
Czy nie widzicie Państwo, że świat finansjery opiera całą swoją egzystencję na takich wirtualnych transakcjach nazywając je wysoko skomplikowanymi transakcjami finansowymi?
Maciej Skudlik
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń