...nie powierza się kasy pięknemu i młodemu bratankowi
Lekcja kapitalizmu: „Za zobowiązania spółki kapitałowej odpowiada … spółka”
Jarosław Haszek, Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej: „Jak Pan sobie wyobraża, że mam Panu oddać tysiąc dwieście koron, jak w kieszeni mam niecałe sto?”
W Turcji, zwłaszcza w Anatolii, we wzajemnych relacjach między ludźmi obowiązuje tzw. zemsta rodowa. Mniej więcej można to wytłumaczyć tak, jak Mustafa zabił Ahmeda, wówczas syn Ahmeda ma prawo zabić Mustafę. Jeśli z jakichś przyczyn zemsta nie może zostać zrealizowana, np. w wyniku naturalnej śmierci Mustafy, wówczas syn Ahmeda ma prawo zabić syna Mustafy. Jeśli się nie uda, wówczas wnuk Ahmeda może się zemścić na wnuku Mustafy, itd. Podobne zasady obowiązują przy kradzieżach i oszustwach, skutek jest więc taki, iż poza głównymi miastami w Turcji tego typu przestępczość prawie nie istnieje. Generalnie można spokojnie w dowolnym miejscu pozostawić otwarty samochód z kluczykami w środku i prawdopodobieństwo jego zniknięcia jest praktycznie bliskie zeru. Gdyby jednak ktoś się na niego skusił, a wyszłoby to na światło dzienne, jego rodzina zostałaby okryta wstydem, czyli czymś, co kiedyś istniało także w Polsce.
Takich zasad w naszym kraju nie ma, co więcej z pewnością zostałyby uznane za barbarzyńskie. Na zachodzie latami buduje się pozycję „solidnej firmy”, a nas takie fanaberie nie są trendy. Polska to kraj ludzi zaradnych. Tu się robi interesy. Jakie? Ano wyobraźmy sobie trzy przypadki:
Przypadek 1. Realizujemy kontrakt budowlany
Zakładamy spółkę celową do realizacji tematu. Potem trzeba wygrać przetarg. To nie jest takie proste, bo lista chętnych jest spora. Ale próbujemy wycenić, ile taka robota mogłaby kosztować, tyle a tyle materiałów, tytle a tyle roboczogodzin, tyle a tyle kilometrów usług transportowych. Do tego marża, szacunek ryzyk? Nie, tego nie liczymy. I wychodzi nam kwota dajmy na to miliard złotych. Teraz trzeba zaproponować cenę, pamiętając o tym, co jest naszym głównym celem, czyli wygranie przetargu. Wiadomo, że tak samo jak i my inni uczestniczy policzą koszty i wiadomo też, iż też chcą wygrać. Czyli jak, po kosztach? Po kosztach to da każdy dureń, trzeba myśleć inaczej, po polsku. Piszemy ofertę za … dajmy na to czterysta milionów, jakieś czterdzieści procent kosztorysu. Myślicie, że się nie opłaca? Nie znacie się. Teraz następują momenty kluczowe:
a) Wygraliśmy przetarg więc musimy znaleźć firmy, które potrafią i są w stanie nasz kontrakt wykonać.
b) Znajdujemy takie firmy i co ważne jest ich wiele, podpisujemy więc jak najwięcej rozproszonych umów na wykonanie poszczególnych elementów.
c) Teraz ważne, podpisujemy umowy z odroczonym terminem płatności lub w ogóle płatnością po wykonaniu, najlepiej na bazie „protokołu odbioru”, którego nie mamy zamiaru nigdy podpisywać.
d) Jak już realizacja ruszy, pilnujemy, aby zawsze zalegać z płatnościami. Daje to dodatkowy atut w postaci powstania zaległości naszych kontrahentów wobec Urzędu Skarbowego w tytułu podatku od wartości dodanej oraz dochodowego, o które fiskus się upomni mimo, iż kontrahent kasy nie dostał.
e) Jak już nasz obiekt zostanie skończony i otrzymamy kasę, natychmiast ogłaszamy upadłość. Zarząd dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie płacić zobowiązań, co było jasne od początku, przecież nie da się zrobić kontraktu za 40 procent jego realnej ceny.
Co zyskujemy? Wiele, przecież cały czas wynajmowaliśmy sprzęt od właścicieli (czyli nas), właściciele (czyli my) świadczyli usługi doradcze, wreszcie inna firma założona przez właścicieli realizowała za bardzo godziwą cenę kluczowy element kontraktu i tak się dziwnie składa, iż właśnie ona jednak dostała pełną zapłatę w terminie.
A co z naszą upadłą firmą? Bez znaczenia. Po pierwsze nie jest już całkiem nasza, bo wpuściliśmy ją na giełdę i tak się składa, iż całkiem niedawno sprzedaliśmy znaczące pakiety jakimś funduszom. A co z jej długami? To nie nasz problem.
Czy my jako właściciele odpowiadamy za jej wierzytelności? No jasne, że nie. My jesteśmy tylko inwestorami. Za długi naszej spółki zgodnie z kodeksem handlowym odpowiada … nasza spółka. Niech się teraz kontrahenci razem z nabywcami obligacji, które niedawno wypuściliśmy martwią jak odzyskać kasę. Tak się składa, iż z naszych obliczeń wynika, że mogą dostać realnie maksimum … 40 procent.
Przypadek 2. Otwieramy biuro turystyczne
Tutaj możliwości dla kreatywnego biznesmena są jeszcze większe. Wynika to z harmonogramu płatności. Jeżeli mądrze skonstruujemy ofertę, będziemy do przodu na miliony. Ale najpierw trzeba wykonać kilka czynności:
a) Ogłosić katalog z najtańszymi na rynku ofertami first minute w styczniu.
b) Podpisać stałą umowę z naszą spółką na pomoc w zarządzaniu lub na inne duperele na bardzo godziwą kwotę. Kwota musi być godziwa, bo to tak naprawdę istota tego „biznesu”.
c) Pozbierać pieniądze z first minute.
d) Zbierać kasę od kolejnych „katalogowych” Klientów.
e) Podpisać umowy z hotelami, liniami lotniczymi i innymi dostawcami usług, najlepiej z rozliczeniem i płatnością … po sezonie.
f) W czerwcu wysłać grupę Klientów na bardzo fajne wczasy za bardzo niską cenę. Kasę na realizację zbieramy ogłaszając bardzo korzystny last minute na lipiec.
Teraz w okolicach lipca (szczyt sezonu) już może być „gorąco” i dosłownie i w przenośni. Poza tym nie warto ponosić dalszych wydatków, cała zgraja darmozjadów chciałaby przecież za …. nasze pieniądze lecieć na super tanie wczasy. Tego już za wiele. Mamy umowę z kolegą, który wystawia nam faktury, za które rzecz jasna nie płacimy (bo tak naprawdę żadnych usług nam nie świadczy), ale pożytek z niego jest taki, że … zgłasza na nasz telefon wniosek o … upadłość naszej spółki. I teraz jak w budowlance, niech się Klienci, fundusze gwarancyjne, Marszałkowie Wojewódzcy i inni frajerzy martwią. My kasę pozbieraliśmy i „uczciwie na nią zarobiliśmy”.
Przypadek 3. Zakładamy fundusz inwestycyjny
Jak komuś jeszcze biznesów nie wystarczy, zawsze może skorzystać z szans świata finansów. Realizujemy program: „drogi Kliencie, nie trzymaj kasy w skarpecie, nie daj zarabiać krwiożerczym bankom, powierz ją nam, my ją dla Twojego pożytku najlepiej zagospodarujemy”, tj. przeżremy i zdefraudujemy. Aby to się udało, musimy nieco wydać, bo przecież trzeba być … wiarygodnym. Dziadowi nikt nie zaufa. A więc promujemy nasz projekt na przyjęciach, wykupujemy gigantyczne plakaty, widać nas wszędzie. Kasę pierwszych Klientów grzecznie pomnażamy, przynajmniej „papierowo”, ale jak będą chcieli wypłacić równie grzecznie … płacimy. Rusza reklama … szeptana. Jeden chytrus drugiemu chytrusowi szepce, iż może nie wstając z łóżka nieźle zarobić. Na horyzoncie pojawia się … lawina naiwniaków. Należy wybrać odpowiedni moment na bankructwo, ale nie należy przesadzić, bo „nadmierna chytrość może człowieka zgubić”. Nie można zabawy zbytnio przedłużać i gumy nadmiernie rozciągać, bo pęknie.
Ale koniec jest taki jaki być powinien, korzystny dla naszych „Klientów”, bo dobywają nowe „doświadczenie” i darmową „lekcję biznesu”.
Dowiedzą się co oznacza słowo „ryzyko”. Gdyby czytali kryminały Agathy Christie, wiedzieliby, że nie powierza się kasy pięknemu i młodemu bratankowi. A my możemy na jakiś czas przenieść „biznes” do innego kraju, jakiejś Rumunii czy Serbii, gdzie są pewnie nowi chętni na nasze „szkolenie”. Znane na naszym rynku są jeszcze inne numery: na zmianę siedziby na zbyt odległą dla wykiwanego dla rozstrzygania sporów, na nazwę trudną do zapisania na fakturze w prawidłowy sposób, co skutkuje odrzuceniem faktury oraz jeszcze wiele innych.
Czytałem ostatnio, iż w Niemczech podmiot, który nie otrzymał zapłaty może zgłosić fakturę do miejscowej skarbówki i od tej pory to ona jest wierzycielem. Natomiast podobno w Czechach nie można zaliczyć w koszty niezapłaconej w terminie faktury. Efekt jest taki, że problemy z płynnością między kontrahentami we wspomnianych krajach są dużo mniejsze niż w Polsce.
Maciej Skudlik
Lekcja kapitalizmu: „Za zobowiązania spółki kapitałowej odpowiada … spółka”
Jarosław Haszek, Losy dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej: „Jak Pan sobie wyobraża, że mam Panu oddać tysiąc dwieście koron, jak w kieszeni mam niecałe sto?”
W Turcji, zwłaszcza w Anatolii, we wzajemnych relacjach między ludźmi obowiązuje tzw. zemsta rodowa. Mniej więcej można to wytłumaczyć tak, jak Mustafa zabił Ahmeda, wówczas syn Ahmeda ma prawo zabić Mustafę. Jeśli z jakichś przyczyn zemsta nie może zostać zrealizowana, np. w wyniku naturalnej śmierci Mustafy, wówczas syn Ahmeda ma prawo zabić syna Mustafy. Jeśli się nie uda, wówczas wnuk Ahmeda może się zemścić na wnuku Mustafy, itd. Podobne zasady obowiązują przy kradzieżach i oszustwach, skutek jest więc taki, iż poza głównymi miastami w Turcji tego typu przestępczość prawie nie istnieje. Generalnie można spokojnie w dowolnym miejscu pozostawić otwarty samochód z kluczykami w środku i prawdopodobieństwo jego zniknięcia jest praktycznie bliskie zeru. Gdyby jednak ktoś się na niego skusił, a wyszłoby to na światło dzienne, jego rodzina zostałaby okryta wstydem, czyli czymś, co kiedyś istniało także w Polsce.
Takich zasad w naszym kraju nie ma, co więcej z pewnością zostałyby uznane za barbarzyńskie. Na zachodzie latami buduje się pozycję „solidnej firmy”, a nas takie fanaberie nie są trendy. Polska to kraj ludzi zaradnych. Tu się robi interesy. Jakie? Ano wyobraźmy sobie trzy przypadki:
Przypadek 1. Realizujemy kontrakt budowlany
Zakładamy spółkę celową do realizacji tematu. Potem trzeba wygrać przetarg. To nie jest takie proste, bo lista chętnych jest spora. Ale próbujemy wycenić, ile taka robota mogłaby kosztować, tyle a tyle materiałów, tytle a tyle roboczogodzin, tyle a tyle kilometrów usług transportowych. Do tego marża, szacunek ryzyk? Nie, tego nie liczymy. I wychodzi nam kwota dajmy na to miliard złotych. Teraz trzeba zaproponować cenę, pamiętając o tym, co jest naszym głównym celem, czyli wygranie przetargu. Wiadomo, że tak samo jak i my inni uczestniczy policzą koszty i wiadomo też, iż też chcą wygrać. Czyli jak, po kosztach? Po kosztach to da każdy dureń, trzeba myśleć inaczej, po polsku. Piszemy ofertę za … dajmy na to czterysta milionów, jakieś czterdzieści procent kosztorysu. Myślicie, że się nie opłaca? Nie znacie się. Teraz następują momenty kluczowe:
a) Wygraliśmy przetarg więc musimy znaleźć firmy, które potrafią i są w stanie nasz kontrakt wykonać.
b) Znajdujemy takie firmy i co ważne jest ich wiele, podpisujemy więc jak najwięcej rozproszonych umów na wykonanie poszczególnych elementów.
c) Teraz ważne, podpisujemy umowy z odroczonym terminem płatności lub w ogóle płatnością po wykonaniu, najlepiej na bazie „protokołu odbioru”, którego nie mamy zamiaru nigdy podpisywać.
d) Jak już realizacja ruszy, pilnujemy, aby zawsze zalegać z płatnościami. Daje to dodatkowy atut w postaci powstania zaległości naszych kontrahentów wobec Urzędu Skarbowego w tytułu podatku od wartości dodanej oraz dochodowego, o które fiskus się upomni mimo, iż kontrahent kasy nie dostał.
e) Jak już nasz obiekt zostanie skończony i otrzymamy kasę, natychmiast ogłaszamy upadłość. Zarząd dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie płacić zobowiązań, co było jasne od początku, przecież nie da się zrobić kontraktu za 40 procent jego realnej ceny.
Co zyskujemy? Wiele, przecież cały czas wynajmowaliśmy sprzęt od właścicieli (czyli nas), właściciele (czyli my) świadczyli usługi doradcze, wreszcie inna firma założona przez właścicieli realizowała za bardzo godziwą cenę kluczowy element kontraktu i tak się dziwnie składa, iż właśnie ona jednak dostała pełną zapłatę w terminie.
A co z naszą upadłą firmą? Bez znaczenia. Po pierwsze nie jest już całkiem nasza, bo wpuściliśmy ją na giełdę i tak się składa, iż całkiem niedawno sprzedaliśmy znaczące pakiety jakimś funduszom. A co z jej długami? To nie nasz problem.
Czy my jako właściciele odpowiadamy za jej wierzytelności? No jasne, że nie. My jesteśmy tylko inwestorami. Za długi naszej spółki zgodnie z kodeksem handlowym odpowiada … nasza spółka. Niech się teraz kontrahenci razem z nabywcami obligacji, które niedawno wypuściliśmy martwią jak odzyskać kasę. Tak się składa, iż z naszych obliczeń wynika, że mogą dostać realnie maksimum … 40 procent.
Przypadek 2. Otwieramy biuro turystyczne
Tutaj możliwości dla kreatywnego biznesmena są jeszcze większe. Wynika to z harmonogramu płatności. Jeżeli mądrze skonstruujemy ofertę, będziemy do przodu na miliony. Ale najpierw trzeba wykonać kilka czynności:
a) Ogłosić katalog z najtańszymi na rynku ofertami first minute w styczniu.
b) Podpisać stałą umowę z naszą spółką na pomoc w zarządzaniu lub na inne duperele na bardzo godziwą kwotę. Kwota musi być godziwa, bo to tak naprawdę istota tego „biznesu”.
c) Pozbierać pieniądze z first minute.
d) Zbierać kasę od kolejnych „katalogowych” Klientów.
e) Podpisać umowy z hotelami, liniami lotniczymi i innymi dostawcami usług, najlepiej z rozliczeniem i płatnością … po sezonie.
f) W czerwcu wysłać grupę Klientów na bardzo fajne wczasy za bardzo niską cenę. Kasę na realizację zbieramy ogłaszając bardzo korzystny last minute na lipiec.
Teraz w okolicach lipca (szczyt sezonu) już może być „gorąco” i dosłownie i w przenośni. Poza tym nie warto ponosić dalszych wydatków, cała zgraja darmozjadów chciałaby przecież za …. nasze pieniądze lecieć na super tanie wczasy. Tego już za wiele. Mamy umowę z kolegą, który wystawia nam faktury, za które rzecz jasna nie płacimy (bo tak naprawdę żadnych usług nam nie świadczy), ale pożytek z niego jest taki, że … zgłasza na nasz telefon wniosek o … upadłość naszej spółki. I teraz jak w budowlance, niech się Klienci, fundusze gwarancyjne, Marszałkowie Wojewódzcy i inni frajerzy martwią. My kasę pozbieraliśmy i „uczciwie na nią zarobiliśmy”.
Przypadek 3. Zakładamy fundusz inwestycyjny
Jak komuś jeszcze biznesów nie wystarczy, zawsze może skorzystać z szans świata finansów. Realizujemy program: „drogi Kliencie, nie trzymaj kasy w skarpecie, nie daj zarabiać krwiożerczym bankom, powierz ją nam, my ją dla Twojego pożytku najlepiej zagospodarujemy”, tj. przeżremy i zdefraudujemy. Aby to się udało, musimy nieco wydać, bo przecież trzeba być … wiarygodnym. Dziadowi nikt nie zaufa. A więc promujemy nasz projekt na przyjęciach, wykupujemy gigantyczne plakaty, widać nas wszędzie. Kasę pierwszych Klientów grzecznie pomnażamy, przynajmniej „papierowo”, ale jak będą chcieli wypłacić równie grzecznie … płacimy. Rusza reklama … szeptana. Jeden chytrus drugiemu chytrusowi szepce, iż może nie wstając z łóżka nieźle zarobić. Na horyzoncie pojawia się … lawina naiwniaków. Należy wybrać odpowiedni moment na bankructwo, ale nie należy przesadzić, bo „nadmierna chytrość może człowieka zgubić”. Nie można zabawy zbytnio przedłużać i gumy nadmiernie rozciągać, bo pęknie.
Ale koniec jest taki jaki być powinien, korzystny dla naszych „Klientów”, bo dobywają nowe „doświadczenie” i darmową „lekcję biznesu”.
Dowiedzą się co oznacza słowo „ryzyko”. Gdyby czytali kryminały Agathy Christie, wiedzieliby, że nie powierza się kasy pięknemu i młodemu bratankowi. A my możemy na jakiś czas przenieść „biznes” do innego kraju, jakiejś Rumunii czy Serbii, gdzie są pewnie nowi chętni na nasze „szkolenie”. Znane na naszym rynku są jeszcze inne numery: na zmianę siedziby na zbyt odległą dla wykiwanego dla rozstrzygania sporów, na nazwę trudną do zapisania na fakturze w prawidłowy sposób, co skutkuje odrzuceniem faktury oraz jeszcze wiele innych.
Czytałem ostatnio, iż w Niemczech podmiot, który nie otrzymał zapłaty może zgłosić fakturę do miejscowej skarbówki i od tej pory to ona jest wierzycielem. Natomiast podobno w Czechach nie można zaliczyć w koszty niezapłaconej w terminie faktury. Efekt jest taki, że problemy z płynnością między kontrahentami we wspomnianych krajach są dużo mniejsze niż w Polsce.
Maciej Skudlik
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń