Sytuacja 1 - Przepisy ruchu drogowego i nie tylko
Cierpimy jako zbiorowość ludzka o naturalnych cechach psychologicznych (strach przed nieszczęściem) na manię powiadomienia wszystkich o grożącym niebezpieczeństwie i w ślad za tym masowego tworzenia przepisów mających ochronić ludzi przed ... nimi samymi. W naturalny sposób nie dowierzamy innym i traktujemy ich, jak niedouczone dzieci. O tym zjawisku świetnie zresztą w swoich książkach o motoryzacji (czy aby na pewno?) pisał Jeremy Clarkson. Aby uniknąć wypadków drogowych wprowadzamy niezliczoną ilość przepisów, umieszczamy na drogach niezliczoną (czasem wzajemnie się dublujące) ilość znaków drogowych, przeprowadzamy nieprawdopodobnie trudne egzaminy teoretyczne (czy Państwo wiedzą ile cm długości ma tablica rejestracyjna?) i praktyczne (słynny plac manewrowy) egzaminy zanim wręczymy komuś prawo do poruszania się na drogach, policja przeprowadza liczne kontrole prędkości i usiała kraj skrzynkami robiącymi zdjęcie każdemu, kto jedzie zbyt szybko. Tymczasem:
1) W Danii przeprowadzono "czasowy" eksperyment, gdzie z jakichś specjalnych przyczyn postanowiono podnieść dopuszczalną prędkość na drogach. Wynik eksperymentu: mniejsza ilość wypadków. Skutek: powstało pytanie o przyczyny. Odpowiedź: Najprawdopodobniej dzięki wzrostowi płynności ruchu.
2) Byłem kilka razy na wczasach w Turcji. Za każdym razem wynajmuję tam samochód. Jak tam podchodzi się do przepisów drogowych? Najlepsza odpowiedź to: nijak. Nikt ich po prostu nie przestrzega. Motocykliści jeżdżą bez kasków, jak jest pusto na drogach wszyscy lekceważą czerwone światła, nikt nie stosuje się do oznaczenia pasów, wszyscy rozkręcają obroty silnika zanim zapali się zielone światło, na skrzyżowaniach w zasadzie ... nie wiadomo kto ma pierwszeństwo, ale dla własnego bezpieczeństwa warto uznać, że ... ten większy. Nigdzie nie jeździ mi się po drogach tak dobrze, sprawnie i bezpiecznie. Ale to moje odczucie. Postanowiłem więc poszukać informacji na ten temat. Na portalu turcjawsandalach.pl znalazłem coś takiego:
"Biorąc (...) pod uwagę liczbę ludności tych krajów możemy z
łatwością obliczyć prawdopodobieństwo śmierci w wypadku drogowym i tutaj
okazuje się, że dla Polski i Grecji jest ono bardzo zbliżone i wynosi
około 0,00015. W Turcji jest ono aż dwukrotnie niższe!
Inny ciekawy fakt: ilość wypadków ze skutkiem śmiertelnym spowodowanych
przez alkohol. W Polsce to aż niechlubne 14%, w Grecji - 7%, a w Turcji -
zaledwie 2%"
3) Zwiedzałem niegdyś z synem, który wówczas miał około 10 lat, słynne szlaki Słowackiego Raju, tj. Sucha Bela i Przełom Hornadu. Pierwsze myśli po dotarciu do wspinających się pionowo (na jednokierunkowym szlaku bez możliwości zawrócenia) wzdłuż wodospadu na wysokość kilkunastu metrów drabin, były takie:
a) Powinni przed tym jakoś ostrzegać
b) Powinni stworzyć dla wchodzących jakieś zabezpieczenia (linki?)
Tymczasem udało nam się wejść i żyjemy. Mimo mojej niemal pewności, że zaraz ktoś na pewno zginie (na szlaku był tłok!), ludzie kolejno podchodzili do drabin, wspinali się i jakoś im się to udawało. Zresztą podobne odczucia można było mieć na przezroczystych podestach nad przepaścią na Przełomie Hornadu.
Jakie są wnioski z tych historii.
Pierwszy: "Prawdopodobnie ludzie są jednak bardziej inteligentni, niż twórcy przepisów, ostrzeżeń, zakazów i innych regulacji tworzonych dla ... naszego bezpieczeństwa sobie wyobrażają. Nie przechodzą przez jezdnię bez sprawdzenia wolnej drogi tam, gdzie jest to niebezpieczne, Trzymają się mocno drabiny tam, gdzie zaniechanie tej czynności grozi śmiercią. I żadne przepisy, barierki tworzące złudne poczucie bezpieczeństwa, żółte tabliczki i inne bzdury nie są im do tego potrzebne"
Drugi: "Na bardzo trudnym i, trzeba to przyznać, mało bezpiecznym szlaku był tłok dlatego, że życie bez ryzyka jest nudne. Jest kategoria ludzi (prawdopodobnie stanowiąca wcale niemały odsetek ogólnej zbiorowości), która lubi ryzyko. Oczywiście nikt nie chce się zabić, ale trochę zaryzykować, przejść przez trudny szlak, zobaczyć coś ciekawego w zamian za podjęcie ryzyka. Zresztą, dlaczego w zamian?"
Podobnie jest z bezpieczeństwem naszych dzieci, które przeprowadzamy
przez jezdnię za ręce (miast uczyć je rozpoznawania bezpieczeństwa i
podejmowania właściwych decyzji iść / nie iść), które myjemy codziennie z
wszelkiego brudu (miast pozwolić im taplać się w brudnych kałużach,
gdzie ich układ immunologiczny nabierze odporności), które w ogóle
bronimy przed ryzykownym życiem. Czy postępujemy właściwie?
Znałem
człowieka, który dożył niemal dziewięćdziesiątki i umarł w zasadzie
wskutek wypadku, który nigdy nie miał problemów żołądkowych i w zasadzie
innych zdrowotnych i który, jak mu się chciało pić, to żłopał wodę z
napotkanej kałuży. Pewnie pełnej wstrętnych i niebezpiecznych bakterii.
Czy my, wychowani w hermetycznych warunkach, też dożyjemy tego wieku?
Sytuacja 2 - Prawo do jazdy motocyklem na bazie kategorii B
W prasie, telewizji i w codziennej debacie mieszkańców królował ostatnio problem zmiany przepisów drogowych, w tym zwłaszcza dopuszczenia do poruszania się po drogach motocyklem (o ograniczonej mocy i pojemności) ludziom posiadającym już od co najmniej trzech lat prawo jazdy kategorii B (czyli na samochody osobowe). Media doniosły, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi tym, którzy bez przeszkolenia i egzaminu nagle przesiądą się na ścigacze (sic!) oraz innym uczestnikom ruchu drogowego, na których rozpędzeni motocykliści zaczną wpadać. Nie chce mi się tu przytaczać danych, które mówią że większość wypadków z udziałem motocyklistów jest spowodowanych przez nieuwagę .. innych uczestników ruchu drogowego. Przytoczę za to dialog. Piszę z pamięci, więc jego dokładna treść mogła być nieco inna, ale sens był ten sam:
- Chyba nie przemyśleli tego dobrze - powiedział jeden z członków mojej rodziny
- Tak uważasz? - zapytałem
- No..., tak.
- Myślisz, że powinni tego zabronić?
- No..., tak.
- A wiesz, że w Stanach Zjednoczonych nie ma żadnych egzaminów na prawo jazdy?
- No..., nie.
- A czy uważasz, że pani X, która nie ma w ogóle prawa jazdy i porusza się w zasadzie tylko autobusem, powinna mieć prawo poruszania się po drogach motocyklem?
- Oczywiście, że nie.
- Ale przecież ma takie prawo już od wielu lat w Polsce. U nas jeździ się na dowód osobisty tak zwanymi motorowerami, czyli motocyklami o pojemności do 50 cm3. I nie ma o to żadnej awantury. Powiedz mi w związku z tym, dlaczego nagle jest hałas, o to że dopuszcza się do ruchu drogowego ludzi, którzy od trzech lat mają uprawnienia i zdali egzamin, a nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że od lat funkcjonuje przepis dopuszczający do jazdy jednośladem osób, które mogą nie odróżniać znaku "ustąp pierwszeństwa" od "droga główna"?
- Wiesz, chyba masz rację.
Wniosek: "Ludzie podchodzą do ryzyka schematycznie, na bazie impulsów, a nie drogą mozolnej analizy faktów i danych"
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń