piątek, 13 marca 2015

Casus McDonalda i Ala Capone pomoże uzależnionym od strony www.waluty.onet.pl

Jesteś uzależniony(a) od strony www.waluty.onet.pl? Zaciągnąłeś(łaś) kredyt we franku szwajcarskim na niemal cały okres swojego życia zawodowego?

Ten artykuł jest o Tobie i w jakimś stopniu dla Ciebie!

Problem kredytów hipotecznych udzielonych głównie w latach 2007-2008 młodym, ambitnym i czasem nieco naiwnym ludziom w Polsce wymyka się standardom i wymyka się prostemu widzeniu świata. W opinii publicznej przeważają dwa, skrajnie od siebie różne, poglądy:

Pogląd 1 - Ludzie, którzy zaciągnęli tego typu finansowanie, są sami sobie winni. Brali kredyty we franku, bo liczyli na jego niski kurs i zakładali, że im się to opłaci. Dlaczego mamy żałować kogoś, kto zagrał w kasynie i przegrał, to tylko i wyłącznie jego problem.

Pogląd 2  - Ludzie, którzy zaciągnęli tego typu finansowanie, zostali w tą sytuację wmanipulowani. Doradcy klienta (sic!) w bankach mieli ustalone cele sprzedażowe oraz znacząco wyższe prowizje za "franka" niż na "złotki". Dla banków "szwajcary" okazały się żyłą złota.

Problem polega na tym, że ... oba ww. poglądy są w jakimś stopniu prawdą. Nie potrafię sobie w tym rozgardiaszu wyrobić zdecydowanego własnego poglądu, ale w jakimś stopniu jednak, jako obserwator całej sprawy z zewnątrz, skłaniam się raczej ku racji słabszych. Jako obserwator, gdyż sam nie zaciągnąłem takiego finansowania. Z jednej strony dlatego, że sytuacja mnie do tego nie zmuszała. Ale być może też dlatego, że sam zadaję sobie zwykle przed jakąkolwiek decyzją ekonomiczną pytanie:
- A co, jak zdarzy się ten gorszy scenariusz, a nie tylko ten roztaczany przez sprzedawcę na optymistycznych wykresach? Dlatego też nigdy nie wierzyłem w palmy na emeryturze z reklam puszczanych podczas "reformy Buzka". W zarządzaniu ryzykiem ten model postępowania nazywa się testem warunków skrajnych.

Dlatego też mój osobisty pogląd ukształtował się gdzieś pomiędzy 1 i 2. Z jednej strony absolutnie nie zgadzam się ze scenariuszem, że państwo winno do tych kredytów dopłacić. Z drugiej uważam, że państwo winno jednak w całą sytuację zaingerować. Tak naprawdę winno to zrobić już lata temu, ale pal tam licho. W jaki sposób winno zaingerować? Ano przywracając stan równowagi między oboma stronami umowy, czyli rozkładając ryzyko zarówno na bank, jak i na kredytobiorcę. Zresztą taki model funkcjonuje w ... prawie hipotecznym innych krajów, ze szczególnym uwzględnieniem USA.

Dlaczego uważam, że ryzyka nie podzielono? Wystarczy przyjrzeć się "rzeczywistemu charakterowi" omawianych umów. Ich charakter prezentuje rysunek.


Ponadto musimy pamiętać, że:
1) Kredytów udzielano ludziom z pokolenia, które zasadniczo raczej nie słuchało przestróg swoich rodziców bądź dziadków, zbijając to jednym argumentem:
- Żyliście w innych czasach!
Ci ludzie nie znają pojęć "galopująca inflacja", "dewaluacja", itp. Wczesne lata 90-te to dla nich czas bawienia się samochodzikami bądź lalkami. Oni nie mogli też pamiętać, jak książeczki oszczędnościowe po kilkudziesięciu latach zbierania wkładów stały się mało znaczącym papierkiem. Oni uwierzyli w moc gospodarki rynkowej.
2) Kredytów udzielano w warunkach silnej od dekady złotówki.
3) Kredytów udzielano w warunkach optymizmu gospodarczego, spowodowanego niedawnych wejściem do UE oraz przyznaniem Polsce EURO 2012, po którym, w powszechnym mniemaniu, miał nastąpić taki rozwój, że nam się nie śniło.
Oraz, że:
4) Kredyty te są de facto tylko i aż "denominowane" we franku. Są tak naprawdę udzielane, przeliczane i spłacane w złotówkach.
5) Jeśli jedna duża grupa finansowa potrafiła zatrząść swego czasu funtem brytyjskim, to czy przypadkiem kilka dużych grup finansowych nie mogło mieć absolutnie żadnego wpływu na kurs złotówki?
6) Jeśli świat jest zbyt skomplikowany, poszukaj faktów. A te są takie, że ludzie, którzy umawiali się na spłatę rat w wysokości na przykład 1500 zł miesięcznie, nagle mają do spłaty 2500 zł miesięcznie. Jeśli więc odrzucić całą otoczkę, okaże się, że bank przez na przykład 30 lat może otrzymać ... na przykład 360 tysięcy złotych więcej, niż wstępnie planował (?).

Co więc można zrobić? Wprowadzić takie rozwiązanie legislacyjne, aby banki (a nie, broń Boże, państwo, czyli my wszyscy) przejęły na siebie część już zrealizowanego ryzyka kursowego oraz całość ryzyka zmiany wartości nieruchomości. Ogólnie sprowadza się do wdrożenia prawa skorzystania przez klienta z następujących opcji:
1) Może on oddać bankowi nieruchomość, tracąc dotychczas wpłacone środki, jeśli wartość nieruchomości nie pokrywa stanu zadłużenia początkowego. Jednak w momencie zwrotu jego kredyt zostaje rozliczony na zero i całe ryzyko spadku wartości nieruchomości spada na bank.
2) Może on skorzystać z przewalutowania kredytu na złotówkowy, przy czym przeliczenie wartości kredytu nastąpi po kursie z dnia zawarcia umowy, ale też przeliczenie rat nastąpi z uwzględnieniem kosztu pieniądza na rynku międzybankowym, a tu oprocentowanie złotówki jest znacząco wyższe. Jedynym zabezpieczeniem pozostaje kredytowana nieruchomość.

Teraz zwolennicy poglądu nr 1 mnie zlinczują. Ależ, moi drodzy, spójrzcie na to z punktu widzenia państwa jako źródła prawa oraz źródła wprowadzania sprawiedliwych zasad społecznych. Czy państwo może nie zauważać, że jakiś plus minus milion osób zagrało w karty z, trzeba to przyznać, zawodowymi graczami, i przegrało? Czy państwo winno chronić właścicieli domu karcianego (kasyna), czy raczej swoich obywateli. Należy też pamiętać, że gdy przez Albanię przeszły piramidy finansowe (pewnie nie bez co najmniej "ukrytej zgody" tamtejszych władz), wybuchły tam zamieszki.

Ale nawet jeśli nie uda się wdrożyć rozwiązań jw., być może przyjdzie z pomocą casus McDonalda i Ala Capone. McDonald zapłacił odszkodowanie za oparzenie się klientki kawą, gdyż nie umieścił na kubku ostrzeżenia, że ... napój może być gorący. A Al Capone wylądował w więzieniu nie za gangsterstwo, lecz za podatki. Tak tutaj klienci mogą wygrać z bankiem, nie z powodu stanu faktycznego (banki de facto zrobiły świetny interes), lecz na ... kruczku prawnym. Okazuje się, że (jak donosi prasa) przeciw bankom pojawiły się pozwy, w których wskazuje się jako przyczynę, że te nie poinformowały klientów o ryzyku. Mniej optymistyczne jest to, że pozew może zostać złożony też przeciw KNF. Z tej samej przyczyny. Zresztą mamy już w Polsce precedens związany z innym "skomplikowanym produktem", jedna ze spółek wygrała w sprawę z bankiem o odpowiedzialność za "opcje walutowe", przy czym argumentacja jej prezesa była, na jego stanowisku, jakby to ująć, trochę ryzykowna. Otóż tłumaczył on przed sądem (pełniąc funkcję zarządczą poważnej spółki), że nie rozumiał on ryzyka produktu w umowie, jaką podpisywał.


Maciej Skudlik


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz