niedziela, 3 maja 2015

Upadek kultury? Nie, to tylko chwilowa "moda"!




Wstęp. Intencja autora.

Do napisania niniejszego artykułu zainspirowała mnie rozmowa z redaktorem, przyjmijmy na potrzeby tego tekstu potoczne nazwisko, Kowalskim na temat pożądanych w dzisiejszych czasach treści, nazwijmy to w skrócie, literackich. Najbardziej znamienne fragmenty cytuję:



  Źródło obrazka: pixabay.com

„Ludzie obecnie niechętnie czytają definicje i nie chcą analizować, dlaczego są one takie a nie inne”.

„Już kilkadziesiąt razy robiłem sondy i ankiety wśród Czytelników. Ludzie nie mają czasu teraz czytać i nie chcą czytać… niestety, takie są fakty. Dlatego książki sprzedają się obecnie tak słabo, a prawdopodobnie będzie jeszcze gorzej, bo wszystko to pójdzie jeszcze bardziej w stronę tekstów internetowych. Wiedzę, jeśli już będzie się sprzedawało, to w formie krótkich precyzyjnych porad. Klient oczekuje rozwiązania problemu, który ma w danym momencie, bez zagłębiania się w literaturę głębiej”.

W tym miejscu muszę uprzedzić Czytelnika, że niniejszy tekst w swej dalszej treści będzie raczej długi, nie będzie zawierał konkretnej porady i nie rozwiąże żadnych problemów. Ba, być może je dodatkowo stworzy.
Z drugiej strony spróbuję Czytelnikowi nieco podnieść jego ego. Uważam amatorów moich i nie tylko moich tekstów za dalece bardziej inteligentnych, niż głosi powszechna o nich, jako społeczeństwie, opinia. Ale szerzej rozwinę ten wątek niżej.

Z faktami się nie dyskutuje.
Najpierw muszę przyznać autorowi wyżej zamieszczonych wypowiedzi trochę racji. Jego obserwacje potwierdzają badania prowadzone przez różne instytucje oraz twarde dane statystyczne. Na stronie internetowej Instytutu Książki można znaleźć opracowanie pod tytułem „Rynek książki w Polsce 2013” zawierające szereg danych dotyczących rynku wydawniczego. Niestety większość informacji dotyczy danych historycznych z lat poprzednich do 2012 roku włącznie. Nowszych informacji nie zamieszczono, aczkolwiek z relacji prasowych i z zachowania samych wydawców można się domyślać, że zaobserwowane w opracowaniu tendencje nie uległy zmianie. Branża ma dziś dość niską skłonność do ryzyka. Zresztą jak chyba każda inna.


Ale zacznijmy od konkretów. W tabelach nr 1 i 2 (patrz niżej) zestawiłem dane dotyczące kilku najbardziej spektakularnych faktów.
Tabela nr 1 – Dane na temat rynku wydawniczego.
Tytuł
Wartość rynku
Liczba sprzedanych egzemplarzy
Ilość wydanych tytułów
[mln zł]
[tys. szt.]
[szt.]
2007 rok
2 600
140 400
21 810
2008 rok
2 910
147 100
21 740
2009 rok
2 860
143 600
22 460
2010 rok
2 940
139 800
24 380
2011 rok
2 710
119 300
24 920
2012 rok
2 670
115 500
27 060
Zaobserwowana tendencja
SPADKOWA
SPADKOWA
ROSNĄCA
Źródło: Rynek książki w Polsce 2013, Biblioteka Analiz Sp. z o.o.

Tabela nr 2 – Dane na temat czytelnictwa w Polsce
Tytuł
Osoby nieczytające
Osoby czytające 1-6 książek
Osoby czytające 7 lub więcej książek
2004 rok
41,8%
32,9%
24,4%
2006 rok
50,3%
31,7%
17,2%
2008 rok
62,2%
24,8%
10,6%
2010 rok
56,0%
31,1%
11,6%
2012 rok
60,8%
26,5%
11,1%
Zaobserwowana tendencja
ROSNĄCA
SPADKOWA
SPADKOWA
Źródło: Biblioteka Narodowa

Nie da się ukryć, że wartość rynku wydawniczego spada. Spada też ogólna ilość sprzedawanych egzemplarzy książek. Branża broni się różnorodnością oferty, czyli przez zwiększanie ilości dostępnych tytułów. Oczywiście musi spadać w związku z tym przeciętny nakład większości tytułów.
Najsmutniejsze są jednak dane dotyczące nie tyle kondycji i oferty wydawnictw, co czytelnictwa ogółem. Człowiek zainteresowany literaturą, niekoniecznie musi nabywać nowości bądź wznowienia. Może też skorzystać z oferty bibliotek publicznych, może pożyczać książki od znajomych, może też „odnowić” własną bibliotekę. Badania jednak wskazują na to, że coraz mniej osób w ogóle czyta. Ciekawe jest, że dane te idą na przekór formalnemu poziomowi wykształcenia społeczeństwa, gdzie – jak wiadomo – ludzi „z dyplomem” stale przybywa.


Ale jest jeszcze „druga strona” tych faktów. Otóż nadal ponad 10 procent spośród nas czyta dość regularnie. To oznacza kilka milionów czytelników. Ponadto nadal nabywców znajduje ponad 100 milionów książek, w tym mamy ponad 20 tysięcy tytułów. Może i tendencje są negatywne, ale nadal liczby te powinny na każdym robić wrażenie.

Na przekór faktom.

Idąc dalej tropem analizy stanu czytelnictwa w Polsce pozwolę sobie stwierdzić, że moje własne obserwacje nie do końca korespondują z omawianymi na wstępie wypowiedziami oraz z zamieszczonymi danymi statystycznymi. Otóż moim zdaniem głód czytelnictwa, i to czytelnictwa czasem na bardzo dobrym poziomie, jest w społeczeństwie obecny.
Robiąc analizę przypadków zacznę od siebie samego. Muszę się przyznać, choć to dziś niemodne, że ja czytam bardzo dużo, choć niekoniecznie pozycje, które niegdyś określilibyśmy, jako literaturę najwyższej wagi. Czytam głównie kryminały, sensację, publicystykę oraz książki historyczne, a do grona moich ulubionych autorów można zaliczyć Agathę Christie (ponoć to literatura kobieca), Macieja Słomczyńskiego, Arthura Conan-Doyle’a, Johna Grishama, Frederica Forsytha, Anthonego Beavora, Normana Daviesa, Bogusława Wołoszańskiego oraz Rafała Ziemkiewicza. W młodości pochłaniałem też bez przymusu między innymi lektury Sienkiewicza, a nawet poezję Fredry.
Poruszając się nieco dalej, ale pozostając nadal w gronie rodziny, muszę przyznać, że moja małżonka też czytuje jakieś lektury, które można śmiało nazwać literaturą damską, ale w najlepszym wydaniu. Chmielewska, Musierowicz i tego typu rzeczy.
Zupełnie poza klasyfikacją statystyczną mieści się mój syn. Nie przepada za lekturami szkolnymi, ale pochłania (i całkiem spore grono jego kolegów też) kolejne tytuły Sapkowskiego, Pratchetta, czy Pilipiuka, którego zacząłem czytać dzięki synowskiej rekomendacji. Zupełnie indywidualnie zainteresował się też książkami Haszka, Puzo oraz Verne’a. Jakby na to nie patrzeć, trudno uznać na przykład Tajemniczą wyspę za mało rozwlekły tekst pełen „krótkich i precyzyjnych porad”.
Wychodząc z domu rodzinnego natrafiam na kolegów i znajomych. Wśród nich przedstawiciele (very) small biznesu, górnicy dołowi, pracownicy budowlani, kibice sportowi. I w gronie tych ludzi … wzajemnie wymieniamy się książkami. Tu dominuje … literatura historyczna. Trzeba przyznać, że wysyp tytułów i jakość tekstów od mniej więcej dekady są znakomite.
Idąc (lub raczej płynąc) jeszcze dalej, można rzec, na obce oceany, wszyscy trafiamy do sekretariatów urzędów, sekretariatów panów prezesów i do gabinetów pań prezes. Można zaobserwować, że funkcjonujące tam damy w komplecie mają coś schowane w szufladzie lub pod papierami. Cóż to jest? Nie domyślacie się? Oczywiście, że się domyślacie. Wróćmy do opracowania Instytutu Książki. W nim możemy znaleźć w rubryce „Bestselery roku 2012” pod kategorią „Literatura obcojęzyczna” na pierwszym miejscu listy następujący tytuł: „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, E.L. James, tłum. Monika Wiśniewska, z liczbą sprzedanych egzemplarzy: 298 000, (Sonia Draga).
Oczywiście powyższe rozważania każą się zastanowić nad kierunkiem, w którym zmierza popularna literatura. Ale przecież ten typ jest od lat obecny. Niegdyś „kucharki” czytały kryminały, potem tak zwane Harlequiny, a teraz w modzie jest ten przeklęty „Grey”. Damy zawsze miały skłonności do czytania takiej literatury. Można to różnie oceniać, ale faktem niezaprzeczalnym jest, że dzięki temu odsetek czytelnictwa wśród kobiet jest wielokrotnie wyższy niż wśród płci brzydkiej. Panowie, jeśli bowiem nie wezmą się za „coś porządnego”, to miast czytania „męskich odpowiedników Greya” wolą oglądać filmy z Arnoldem lub jeszcze gorsze.

Skąd się wzięła obecna moda? Kto i dlaczego ją propaguje?

Moim zdaniem zwyczaje ludzi raczej zbyt drastycznie się nie zmieniają. Jest pewna grupa ludzi, która czyta, lubi czytać i będzie czytać, bez względu na to, co statystycy sobie policzą. Za spadek ogólnego czytelnictwa obwiniam natomiast specyficzną i obowiązującą obecnie modę. Moda ta polega na tym, że już nie jest cool mieć w domu książkę. Nie jest też cool spędzanie czasu nad książką. Dziś cool są wypasione smartfony, wiele innych gadżetów, super ciuchy, mega imprezy, oglądanie na nowej plazmie programu kulinarnego bezczelnej paniusi rzucającej mięsem w przenośni i dosłownie oraz podglądanie w innym programie Natalii Siwiec, co aktualnie robi ze swoim facetem.
Ta moda jest bardzo łatwa do akceptacji i bardzo niewymagająca i przyjemna. Przyjęliśmy ją do „stosowania” bardzo łatwo. Ale to nie my sami ją stworzyliśmy i wypromowaliśmy. Być może tak się nam wydaje, ale tak nie jest w rzeczywistości.
Otóż ta moda została nam narzucona. Aby w ogóle mogła ona zaistnieć, najpierw należało zepsuć standardy i stworzyć nowego, formalnie znakomicie wykształconego, człowieka. I zabić w nim dwie, stale obecne w nowym środowisku, cechy charakteru, to jest wstyd oraz strach. Kiedyś bowiem, jak człowiek trafiał do rozmawiającego na rozmaite tematy towarzystwa, do grona którego aspirował, to było mu wstyd, że nie orientuje się w kwestiach omawianych. Człowiek odczuwał również strach, że zadadzą mu pytania, na które nie będzie znał odpowiedzi. Aby zrozumieć radę: obiecaj podarować swym wyborcom Niderlandy, trzeba było znać źródło tego cytatu.
Kiedyś brytyjska etykieta wymagała znajomości kultury, sztuki oraz literatury klasycznej. Bez tego nie było wstępu na jakiekolwiek salony. Wyrzucano z nich na przykład ludzi, którzy tylko robili pieniądze. Świetnie ten wątek przedstawia zarówno powieść, jak i ekranizacje Wielkiego Gatsby’ego.
Aby nowa moda mogła zapanować, trzeba było na wstępie ten model odrzucić. Należało spopularyzować prostacką mowę w filmach, sztukach, w programach telewizyjnych, na uczelniach i nawet w nagranych potajemnie rozmowach elit politycznych i biznesowych.
-Przecież wszyscy tak mówią.
Potem należało wytłumaczyć społeczeństwu, że wiedza ogólna o świecie nie jest mu do niczego potrzebna. Wmówić mu, że umiejętności dbania o pojedyncze drzewa są istotniejsze od ogarnięcia problemów całego lasu. Nauczyć ludzi analizować krótkoterminowe korzyści i jednocześnie oduczyć ich zauważać, że ktoś ich strategicznie wykorzystuje. Standardowy przykład nasuwa się sam. To „słuszne” niegdyś decyzje kilkuset tysięcy młodych ludzi o zaciągnięciu wieloletniego finasowania hipotecznego w tym banku i w tej walucie, które dawały na dany moment najniższą ratę. Ci ludzie postąpili zgodnie z zaleceniem opisanym w cytacie z rozmowy opisanym na początku tego artykułu „Wiedzę, jeśli już będzie się sprzedawało, to w firmie krótkich precyzyjnych porad. Klient oczekuje rozwiązania problemu, który ma w danym momencie, bez zagłębiania się w literaturę głębiej”.  Rozwiązali konkretny problem w danej chwili, wybrali najlepszą ofertę i nie zagłębiali się w literaturę (czytaj tu naturę całej oferty łącznie z wyobrażeniem sobie istniejących ryzyk) głębiej. Dokładnie tak, jak ich uczono.
Uczono? No właśnie. Stworzono jeszcze system szkolno-akademicki, który z każdej perspektywy ma same wady. Wychowawczo – porażka. Edukacyjnie – porażka. Z punktu widzenia nerwów uczniów – porażka. Z punktu widzenia nerwów rodziców – porażka. Z punktu widzenia autorytetu nauczyciela – porażka. Zwykle w ocenie zjawisk posługuje się eufemizmami, ale tu napiszę wprost. Ten, kto wymyślił i wdrożył w Polsce model edukacji oparty na ciągłej zmianie form nauczania, klas i szkół z maksymalnym dopuszczalnym okresem status quo 3 lata (nauczanie początkowe, nauczanie profilowe, gimnazjum, liceum, licencjat, magisterium) i jeszcze poparł to stałym przygotowaniem do jakiejś formy testu a-be-ce-de był po prostu idiotą. W dodatku trzeba go nazwać idiotą szkodliwym, bo dokonał eksperymentu na naszych dzieciach. W rezultacie nie jest winą wyłączną naszych dzieci, że nie mają problemu z dodawaniem, obsługa komputera i jeszcze paroma innymi rzeczami, ale za to nie potrafią rozwiązywać rozbudowanych problemów z wieloma niewiadomymi i nie potrafią z łamigłówek wyciągać wniosków. Tego ich nie uczono.
Na koniec poprzez medialne przykłady jurorów bezczelnie krytykujących bez jakichkolwiek zahamowań zestresowane kandydatki na gwiazdy w TV, którym mamusie wmówiły, że muszą zrobić karierę, otrzymujemy nową jakość oczekiwań wobec nowego człowieka. Coś na zasadzie: To nic, że nie wiesz, kto to Zagłoba. W ogóle, kogo to obchodzi? Kto wygrał bitwę pod Grunwaldem (Tannenbergiem)? Pewnie jacyś Francuzi? Co jest stolicą Holandii? Pewnie jakiś Paryż. Na czym polega kodeks Hammurabiego? A kto to był ten Hammurabi? W ogóle nie ma się co przejmować taką wiedzą, bo ona jest do niczego nieprzydatna. Przecież nikt normalny tego nie wie.

Kiedyś ludzie chodzili do teatru co najmniej z jednego z dwóch powodów - bo lubili, ale też bo tak wypadało. Kiedyś ludzie słuchali muzyki klasycznej co najmniej z jednego z dwóch powodów – bo lubili, ale też bo tak wypadało. Kiedyś ludzie czytali Mickiewicza co najmniej z jednego z dwóch powodów – bo lubili, ale też bo tak wypadało. Dziś już jeden z tych powodów odpadł.

Zresztą, co tu się czepiać literatury. Dziś zgadzamy się na obniżenie standardów jakości niemal wszystkiego. Muzyka popularna jest do bani. Filmy, nawet te nagradzane Oscarami są do bani. Sztuki klasyczne grane w teatrach są udziwniane i unowocześniane (trafiłem na Makbeta z pistoletami i formą jak w westernie, może i byłby to ciekawy alternatywny pomysł, gdyby dzieło Szekspira grano wszędzie i co tydzień, ale tak nie jest). Transport kolejowy umiera. Drogi są remontowane pół roku po wybudowaniu. Akceptujemy po prostu byle-jakość, bo sami zgodziliśmy się być byle-jacy. Taki standard, po prostu. Wszyscy tak mają.
Czy dzięki diagnozie na „rozwiązanie problemu, który się ma w danym momencie” i dzięki „niechęci do czytania definicji i do analizowania, dlaczego są takie, a nie inne” mamy bardziej praktyczne społeczeństwo? Czy lepiej radzimy sobie z zagrożeniami różnego rodzaju, także tymi egzystencjonalnymi oraz finansowymi?
Otóż nie! Stało się coś zupełnie innego. Nasza populacja stała się łatwa do manipulowania i podatna na strzyżenie w różnego rodzaju aferach finansowych. Upadek banku Lehman Brothers oraz debiut Facebooka to najnowsze dowody zza oceanu. Ale u nas też mieliśmy aferę z opcjami walutowymi w przedsiębiorstwach państwowych i nie tylko (wymanewrowano niektóre firmy nawet na kilkaset milionów złotych), wyparowanie fantastycznych oszczędności inwestycyjnych w funduszach, aferę „Amber Gold”, teraz szykuje się kolejna z poliso-lokatami, a jeszcze w międzyczasie rząd najpierw obiecał nam palmy na emeryturze z OFE, by po kilkunastu latach po prostu gwizdnąć te pieniądze z przeznaczeniem na istotniejsze, bo bieżące wydatki. No i mamy problem z franko-kredytami.
To wszystko udało się tak łatwo tylko dzięki temu, że moda na nieczytanie została mocno w społeczeństwie skutecznie zaimplementowana. Dzięki wyrzuceniu z listy lektur Sienkiewicza, Mickiewicza i jeszcze paru klasyków, ludzie stali się bezbronni. Bo pozbawiono ich wzorca postępowania. Bo literatura uczy. Bo czytanie długich tekstów wyrabia wyobraźnię. Bo wyobraźnia jest niezbędna do właściwej oceny ryzyka oferowanego produktu. Bo bez wyobraźni stajemy się bezbronni. Jesteśmy łatwym łupem dla tych, którzy wbrew lansowanej modzie jednak myślą strategicznie. Dla oszustów i kombinatorów. Oni nie rozwiązują problemów, które się nagle przed nimi pojawiły, gdyż to oni są odpowiedzialni za ich zaistnienie. Stworzyli je po to, aby realizować kolejne kroki napisanej na wiele lat strategii. Strategii, z którą nie da się walczyć wymyślając lekarstwo dla każdego chorego drzewa, podczas gdy cały las został zaatakowany przez szkodniki.

Podsumowanie. Trochę optymizmu na przyszłość.

Na koniec będzie nieco optymistycznie. Jestem absolutnie przekonany, że moda na obniżenie standardów, w tym dotyczących kultury i czytelnictwa, jest przejściowa. Po prostu ci, którzy głoszą, że trendy obecnie obowiązujące (spadek czytelnictwa, nastawienie na poradniki, ucieczka od literatury pięknej i „zbyt długich” tekstów) są trwałe, nie biorą pod uwagę psychiki i socjologicznych potrzeb człowieka. Po prostu człowiek naprawdę inteligentny, jak już nasyci się wszelkiego typu Big brotherami, muzą na wypasionym smartfonie, pseudo-książką o tytule To nie książka, opinią świetnego gracza w Mortal kombat i jeszcze paroma innymi ogłupiaczami, wówczas zapragnie czegoś innego. Przede wszystkim zapragnie czegoś, co go z grona niezbyt rozgarniętego otoczenia wyróżni. To bardzo stara, dawno temu zbadana, pierwsza z analizowanych potrzeba pewnej grupy ludzkości.
- „A ja przeczytałem definicje i dokonałem analizy, dlaczego są one takie a nie inne”.

Drugą potrzebę stanowi naturalny dla człowieka inteligentnego głód wiedzy. Dziś pochłania on, zgodnie z zaleceniami „wiedzę w formie krótkich, precyzyjnych porad”. Ale za jakiś czas zorientuje się on, że to nie wystarcza Jak już zapozna się ze stanem wszystkich pojedynczych drzew w lesie, to zapragnie wiedzy o funkcjonowaniu lasu, jako całości.. Zgodnie z regułą, że za dobrego prawnika nie uważamy tego, który zna na pamięć Kodeks cywilny, tylko tego, który potrafi jego zapisy zinterpretować, wytłumaczyć dlaczego są takie a nie inne i do jakich skutków w ogóle prowadzą. A dobry ekonomista, to nie ten, który wie czy tańsze piwo jest w Lidlu czy w Biedronce, tylko ten który rozumie mechanizmy, według których te jednostki funkcjonują oraz potrafi określić ich wpływ na całe otoczenie rynkowe.

Jest jeszcze kolejna przyczyna, która każe z optymizmem patrzeć w przyszłość. To fakt, że w życiu społeczeństw pewne zjawiska następują po sobie cyklicznie. W historii literatury po średniowieczu nastał renesans, a po baroku oświecenie. Po prostu ludzkość po jakimś czasie nudzi się stanem obecnym i pojawia się parcie na zmianę. Dzisiejsze poluzowanie obyczajów (moralności) niektórych krajów Zachodu wynika z ich historii, jakże odmiennej od naszej rodzimej. Na zachowania Brytyjczyków ma wpływ odreagowanie po czasach wiktoriańskich, na zachowanie Hiszpanów skutki wojny domowej, w której falanga mordowała komunistów, a komuniści palili kościoły razem z wiernymi. Wpływ ma także pamięć o Inkwizycji, której rola i zasięg działania w Polsce były wielokrotnie mniejsze. Belgowie, Holendrzy i jeszcze parę nacji promują dziś tolerancję właśnie dlatego, że z nią te narody jeszcze jakiś czas temu miały dość poważny problem. To Belgowie założyli bowiem lata przed Hitlerem pierwsze obozy koncentracyjne, a Holendrzy byli potęgą w handlu niewolnikami. My nie musimy kopiować „europejskich” rozwiązać bezkrytycznie, zwłaszcza dlatego, że polska historia nie zawierała akurat tego typu traum. Ale reasumując ten wątek, jestem przekonany, że za jakiś czas wejdziemy w nową epokę literacką. Opuścimy czasy Kryzysu czytelnictwa i przejdziemy do ery Mody na dobrą książkę. Zrobimy to szybciej niż „Europa”, gdyż Polak zawsze był ambitniejszy, inteligentniejszy i bardziej głodny wiedzy, niż jego „zachodni” odpowiednik.
Łączę wyrazy uznania dla Czytelnika, który doczytał w dzisiejszych czasach tak długi tekst, który w dodatku „nie rozwiązuje problemu, który się ma w danym momencie”. Ale ja mogę powiedzieć, że „przeczytałem definicję problemu i zechciałem zanalizować, dlaczego jest, jak jest”.

Maciej Skudlik


Niniejszy tekst nawiązuje do tematyki ekonomii społecznej, rozpoczętej artykułem „Wszyscy chcemy być trochę lemingami. Naturalna skłonność ludzi do ucieczki przed ryzykiem. Ryzykiem myślenia”  do przeczytania na Blogu o ryzyku, prawie i energetyce. Ponadto autor napisał do kolekcji niepublikowany tekst pod tytułem „Sztuczna inteligencja”, opisujący problem jakości formalnego wyższego wykształcenia młodych ludzi. Autor także odniósł się do wątku jakości systemu edukacyjnego w Polsce w innych artykułach oraz w książce „Międzynarodowe Standardy Rachunkowości. Praktyczne zastosowanie w biznesie”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz