W prasie pojawiła się sucha informacja: Iker Casillas opuszcza Real Madryt i przechodzi do FC Porto.
Tymczasem tenże nius niesie w sobie dramatycznie szerszą treść i oznacza ostateczny upadek koncepcji, według której piłkarz może całą karierę spędzić w jednym klubie. Młody Casillias zadebiutował w I drużynie Realu 12 września 1999 roku w wieku zaledwie 18 lat. I utkwił od tej pory w jego bramce na wydawałoby się już na stałe. Kibice przyjmowali za pewnik, że skończy karierę tam, gdzie ją rozpoczął. Okazało się, że jednak będzie inaczej.
Dziś piłkarze potrafią ważyć korzyści finansowe i ryzyka. W dobie "stałej niestałości", w dobie rządów agentów piłkarskich oraz w dobie dzisiejszego podejścia prezesów klubów piłkarskich strategia "kariery w jednym klubie" wydaje się bardzo nieopłacalna. Piłkarz zwykle po to gra dobrze w klubie A, aby załatwić sobie dobry kontakt w klubie B. A klub B chętnie płaci za "wizerunek gwiazdy", której zwykle potem albo już się nie chce zbyt mocno trenować, albo która już myśli o dobrym kontrakcie w klubie C.
Żałosnym aspektem całej sprawy jest to, że prawdopodobnie z odejścia Casillasa zadowolone są ... obie strony. Charakterystyczny jest brak spektakularnego pożegnania. Bramkarz od czasu MŚ w Brazylii wyraźnie obniżył swoją formę i prawdopodobnie szuka teraz nowego wyzwania. Klub z kolei myśli o przyszłości, którą trudno wiązać z 34-letnim bramkarzem. Choć i to jest mało przekonujące. Przecież Gianluiggi Buffon jest o ponad 3 lata starszy, a nikt w Juve o rozstaniu z nim nie myśli.
W tle warto zastanowić się także nad wpływem małżeństwa (i później rodzicielstwa) nad formą sportową zawodników. Zwykle jest on pozytywny. Ale nie w przypadku Casillasa. Jego występ w Brazylii do spółki z Gerardem Pique był na bardzo niskim poziomie. Odnosiło się wrażenie, że nieustannnie jeden ogląda się za swoją Sarą (jako fotoreporterka robiła zdjęcia za linią boiska), a drugi za swoją Shakirą (siedziała na trybunach), zamiast sprawdzać gdzie biegają przeciwnicy. Dzięki temu niejaki Robben urządzał sobie slalom między nimi. Ale Casillas pozbierał się po tym laniu i zdążył jeszcze przyłożyć pieczęć do dziesiątego triumfu klubu w Pucharze Europy (dziś Liga Mistrzów).
W tym miejscu przyznam, że jest mi trochę szkoda. Podobnie jak niemal każde dziecko, chciałbym wierzyć w to, że prezenty przynosi Święty Mikołaj. W dorosłym życiu ta wiara przenosi się na to, że uznajemy za możliwe przekładanie innych wartości ponad kwotę kontaktu.
Ten bramkarz swoją pychą wyciął kilku lepszych od siebie, zniechęcając ich do gry w Realu - od Lopeza do..., teraz chyba dostał propozycję nie-do-odrzucenia...
OdpowiedzUsuń