Można zamówić i kupić tutaj
Czy pieniądze są
„pełnowartościowe”?
Przyjrzymy się kwestii, wydawałoby się oczywistej,
mianowicie wycenie pieniędzy, i zadajmy sobie pytanie, czy na pewno są one
„pełnowartościowe”? Na wstępie próba zdiagnozowania, skąd się one biorą oraz do
czego służą i jakie cele realizują, potem wątek ich zastosowania i na koniec
próba postawienia z natury subiektywnej (ale czy na pewno?) diagnozy.
Kwestia 1: skąd się biorą pieniądze?
Odpowiedź na to pytanie wbrew pozorom nie jest banalnie
prosta i oczywista. Najpierw spójrzmy z punktu widzenia mikro, aby w dalszych
rozważaniach spróbować udzielić odpowiedzi w skali makro. Jakie są możliwości?:
1. Pieniądze
biorą się z wypłaty.
To najczęstsze źródło ich otrzymywania. Jest jakiś krwiożerczy pracodawca, który goni nas od świtu do zmierzchu i na koniec nam za tę pracę zapłaci, co ciekawe: o wiele mniej, niż widnieje na oficjalnej informacji od niego otrzymanej. Podobno bowiem zarabiamy 3000 zł, a tu na przelewie jest tylko 2000 zł. A co z resztą? Pewnie nas okrada? W praktyce mało kto analizuje, że pensja pracownika na rękę to mniej więcej połowa kosztów pracy razem z wszelkimi ubezpieczeniami i podatkami. Ale dzięki temu nasze dzieci mają łatwy dostęp do przedszkola, potem otrzymują wysoce wykwalifikowaną wiedzę w szkole podstawowej, gimnazjum, liceum i w znacznej mierze (ponad 50% młodzieży) na studiach, na których przeprowadzają światowej sławy klasy badania naukowe. Dzięki temu mamy bez kolejek dostęp do darmowej służby zdrowia, policja dba o nasze bezpieczeństwo i broni nas przed napadem rabunkowym w parku, a jeśli już zdarzy nam się zostać inwalidą, wówczas państwo wypłaci nam godną rentę w imię solidarności ze zdrowymi. Bez żartów, ja to wszystko piszę na serio i na trzeźwo! Tak przecież jest, nieprawdaż?
Ciekawą kwestię stanowi to, co dzieje się dalej z tymi
pieniędzmi.? Otóż ruszają one w obieg. Wydajemy je na czynsze, opał, jedzenie,
a jeśli starczy, to również na wyjazdy do Ciechocinka czy jakiejś Hurghady.
Stąd pojawiają się lansowane przez wielu ekonomistów i, niestety, często
stosowane teorie o tym, że należy ludziom po prostu dać pieniądze w dowolnej
formie, wówczas oni zaczną je wydawać, jednocześnie napędzając sztucznie popyt
i całą gospodarkę. Skąd wziąć te środki? Można je przecież na przykład
pożyczyć.? I nie jest istotne, czy kredytowanie ma mocne, czy wątłe podstawy w
sytuacji ekonomicznej i przyszłej zdolności do spłaty kredytobiorcy. Problem
polega na tym, że to faktycznie działa, ale niestety tylko do pewnego czasu, a
potem pojawia się rachunek do zapłacenia. Dziś cierpi na tym nie tylko polska
gospodarka, ale tak naprawdę cała unijna. Zresztą, gdyby poszukać wzorców
takiego postępowania i jego prekursorów, bez pudła należałoby wskazać Trzecią
Rzeszę oraz pewnego Austriaka będącego jej przywódcą. Problem polega na tym, że
kiedy zaczęło śmierdzieć spłacaniem rachunków, tenże człowiek wywołał światową
zawieruchę, aby tylko oddalić niebezpieczeństwo bankructwa państwa. Ale mimo
bardzo negatywnego obecnie wizerunku tego człowieka, o jego polityce
ekonomicznej nie każdy już wypowiada się krytycznie, a ponadto podejrzewam, że
wielu ekspertów ją kopiuje. Ciekawe, czy nie zakończy się to wywołaniem nowej
zawieruchy, zwłaszcza że punktów zapalnych w tym dziwnie poukładanym świecie
nie brakuje. Prędzej czy później muszą bowiem rozpaść się takie dziwne państwa
jak Bośnia i Hercegowina podzielona na część serbską (prawosławną), chorwacką
(katolicką) i bośniacką (muzułmańską), czy FYROM , zagrożone są: Ukraina (z
liczną mniejszością rosyjską), państwa bałtyckie (jak poprzednio), Mołdawia
(kraj rumuńsko-rosyjski), separatystyczne tendencje są silne w Hiszpanii
(Euskadia i Katalonia), a nawet w
Wielkiej Brytanii (Szkocja, problem zjednoczenia Irlandii). Więcej Madziarów
żyje poza granicami swego kraju niż na Węgrzech, w tym na południu Słowacji i w
rumuńskim obecnie Siedmiogrodzie (Transylwania), podobnie jest z Albańczykami,
którzy zasiedlili FYROM oraz kolebkę serbskiego państwa Kosowo, znanego teraz
głównie z rekordowego bezrobocia i handlu kobietami. Jest pewne, że dzisiejsza
mapa polityczna Europy nie stanowi jej granic po wsze czasy, pytanie jest tylko
takie, kiedy ruszy lawina zmian?
2. Pieniądze
biorą się ze ściany.
Zaobserwowałem to zjawisko (dość powszechne) w małym sklepie
spożywczym (jeszcze takie są w Polsce, choć nieliczne). Mamusia stoi przy
ladzie, konwersuje ze sprzedawczynią, a dziecko wyje: „Mamo, kup mi
czekoladę!”. Na co rodzic (według nowoczesnej wersji ideologii gender): „Drogie
dziecko, nie mam już kasy!”. Odpowiedź, która pada na tak bezczelne
oświadczenie, jest dziś niemal standardowa: „To idź do ściany!”.
Dziś ściana realizuje wiele potrzeb. Czynność jest prosta.
Podchodzimy do niej, coś tam wkładamy, coś wstukujemy (najczęściej zapisany na
kartce w portfelu obok karty kod) i ściana daje nam tyle, ile potrzebujemy.
Niestety, w pewnym momencie ściana mówi: „Stop! Nic już więcej nie dam”. A
dlaczego? „Bo nie mam, wyczerpałeś swój limit!”. I bajka się kończy.
Faktem istotnym jest to, że nastąpiło oderwanie od
pierwotnego źródła oraz od stałej formy papierowej „naszego” pieniądza. Do
momentu dialogu ze ścianą istnieje on bowiem gdzieś tam jako po prostu pewien
abstrakcyjny zapis.
3. Pieniądze biorą
się z drukarki, a daje nam je państwo.
To przeświadczenie wielu świadczeniobiorców.
Przy czym nie
chodzi mi tylko o rencistów, emerytów, klientów opieki społecznej czy
pobierających zasiłek dla bezrobotnych. Dotyczy to w pewnej mierze również
pracowników różnych szczebli administracji, a także niektórych pracowników
przedsiębiorstw bezpośrednio bądź pośrednio państwowych. Całość przekłada się
na prosty mechanizm: jeśli brakuje, jeśli wydaliśmy więcej, niż zgromadziliśmy,
to nie jest to nasz problem, tylko drukarza. A drukarzem jest Narodowy Bank
Polski, czyli pośrednio państwo. Oczekiwania w tym zakresie formułowane są
przez samorządy, wiele przedsiębiorstw (LOT/PKP) oraz dotyczy dotyczą szeregu
przedsięwzięć realizowanych za publiczne środki (EURO 2012, koncert Madonny).
Zresztą działa to też w drugą stronę, gdyż jeśli jakiś podmiot, przedsięwzięcie
czy jednostka potrafi nagle dobrze się zorganizować i wypracować nadwyżkę,
wówczas należy jej to zabrać (vide podatek nałożony na KGHM).
Zwolennicy poglądu, że pieniądze biorą się z drukarki, mają
jasno sprecyzowane zdanie i jasną pretensję. Jeśli nagle jakichś środków
brakło, to nie ich problem, tylko drukarza, przecież drukowanie tak naprawdę
prawie nic nie kosztuje, a źródło jest nieograniczone.
Problem polega na tym, że poprzez dodruk (dziś w różnej
formie, ale o tym niżej) psujemy wartość naszego pieniądza. Nie kupimy bowiem
za niego tyle dóbr i usług, co wcześniej, gdyż jego nadmiar na rynku spowodował
wzrost cen.
Nie da się ukryć, że w szczególnych momentach życia
gospodarczego (dołek cyklu koniunkturalnego) dodruk pozwala nie rujnować życia
społecznego. Podatki spływają w niskiej wartości, ale emerytury są nadal
wypłacane, inne świadczenia realizowane, pensje w administracji płacone. Dodruk
pozwala to przeżyć, jednocześnie pośrednio oszukując prywatnych uczestników
rynku, którzy mają w ręku wypracowany przez siebie pieniądz tej samej wartości
co ten dodrukowany , ale ich udział w ogólnej puli środków krążących na rynku
nagle maleje. I w rzeczywistości pieniądz jest mniej wart, gdyż można za niego
kupić mniejszy procent ogółu dóbr i usług.
Problem z dodrukiem jest taki, że gasi on problemy tylko na
jakiś czas. Tworzy się w ten sposób piramidę finansową. Prędzej lub później
kłopoty wrócą ze zdwojoną energią. W zdrowym podejściu to narzędzie można
stosować tylko periodycznie, aby potem wycofać nadmiar środków z rynku (w razie
koniunktury). Obawiam się jednak, że rządy, przyzwyczajone do istnienia
możliwości wydatkowania co roku o pewien procent więcej, niż wynosi wartość
wpływów, stosują je permanentnie.
4. Pieniądze
biorą się z banku.
Wydaje się, że właśnie tutaj leży najistotniejszy problem
związany z omawianą problematyką. Wróćmy do źródeł. Pieniądz (kruszce, monety,
banknoty, zapisy elektroniczne, inne formy) został stworzony jako miernik
(wycena) oraz narzędzie wymiany towarowo-usługowej. Pierwszy pieniądz miał
zawsze pewne odzwierciedlenie w jakimś realnie istniejącym zamienniku, na
przykład w złocie, później od tej zasady coraz dalej odchodzono. Aby otrzymać
pieniądz, trzeba było wykonać jakąś pracę dla kogoś lub jakieś dobro lub towar
wytworzyć. Pieniądz ruszył w obieg, także w wymianie międzynarodowej i
międzyregionalnej (reńskie, złote, różnego typu marki). Kupcy jednak zawsze
potrafili się między tymi typami łatwo poruszać i znaleźć ekwiwalent wymiany,
czyli odpowiedni — jak byśmy to dziś nazwali — kurs wymiany. Ale wytworzyła się
nierównowaga rynkowa, okazało się, że jedni nagle mieli za dużo pieniędzy i nie
byli w stanie ich wydać na bieżące potrzeby, inni z kolei cierpieli na chwilowy
bądź permanentny ich deficyt. Wówczas powstały banki. Ich źródło zarobku od
początku było jasne: różnica między oprocentowaniem kredytów i oprocentowaniem
lokat. I na takie spojrzenie w encyklopediach trafia się do dzisiaj. Problem w
tym, że w realnym życiu banki od tej zasady odjechały niemal zupełnie. Dziś różnica
między oprocentowaniem kredytów i lokat jest śmieszna, stąd szuka się
dodatkowego zarobku na prowizjach, opłatach, ukrytych produktach,
ubezpieczeniach i tym podobnych. Nie da się w zasadzie kupić od banku jednego
produktu, niemal zawsze otrzymujemy w ofercie pakiet. Ale pal licho ten
problem. Clou tkwi jeszcze gdzie indziej. Gdzieś na wierchuszce decyzji
finansowych w największych gospodarkach świata uznano, że pieniądz powinien być
tani, wręcz bardzo tani. Wówczas dzięki dostępowi do łatwych kredytów świat
zostanie zalany morzem pieniędzy i morzem tanich towarów i wszystko będzie się
kręcić na zasadzie perpetuum mobile. Niskie stopy procentowe są na rękę rządom
poszczególnych krajów, gdyż:
a) rozkręcają
(na jakiś czas) gospodarkę;
b) dają tymże
rządom dostęp do tego taniego pieniądza w warunkach nierównowagi budżetowej.
Teoretycznie interes rządów nie powinien być tożsamy z
interesem banków. Ale prezesi banków nie są w ciemię bici. Zarządzają przecież
pieniędzmi nie swoimi, lecz swoich klientów. A interes do zrobienia jest, tylko
trzeba myśleć szerzej, inteligentniej. Jak działa ten mechanizm, mogliśmy
prześledzić przy upadku banku Lehman Brothers. Tam przyczyny klęski miały swoje
źródło w udzielaniu tanich kredytów hipotecznych ludziom, którzy nigdy nie
powinni ich otrzymać, i następnie lewarowaniu
tych kwot na różnego typu „papiery wartościowe”, które w momencie
nieuniknionego przegrzania koniunktury na rynku nieruchomości okazały się
„bezwartościowe” i bank upadł. Zresztą upadłość banku nie stała się tragedią
dla jego właścicieli, zarządu i dyrekcji. Jej koszty ponieśli klienci banku
oraz frajerzy instytucjonalni (w dużej mierze… inne banki), którzy kupili
papiery dłużne wypuszczone przez Lehman Brothers. Reszcie podobnie postępujących
przedstawicieli świata finansów rząd Stanów Zjednoczonych już upaść nie
pozwolił. Nastąpił potężny transfer publicznych pieniędzy z przeznaczeniem na
dokapitalizowanie zagrożonych jednostek. Niestety, bardzo bliźniaczy model
panuje w Unii Europejskiej, gdzie komercyjne banki wypuszczają tani pieniądz na
rozkręcenie akcji kredytowej, w zamian skupując obligacje skarbowe nawet tych
państw, które są w dramatycznej sytuacji finansowej, i następnie zastawiając te
obligacje… za gotówkę w… Europejskim Banku Gospodarczym. Co oznacza ten cały
mechanizm? Ano nic innego niż pośrednie przepompowanie kasy przez banki na
kredyty dla firm, gospodarstw domowych oraz zadłużonych państw. Kluczowe słowa
w tej układance to „rolowanie obligacji”, jasne jest bowiem, że nikt (lub
prawie nikt) z obdarowanych (takiego określenia należałoby używać) nie jest w
stanie oddać całości co do przysłowiowego grosza.
5. Pieniądze
biorą się z programu informatycznego.
W tle pojawia się pytanie, skąd się jednak ta cała pożyczona
wartość pieniądza bierze? Otóż nie jest to już funkcjonujący w obiegu banknot,
nie jest to też pieniądz z drukarki, bo tu żadnej drukarki nie potrzeba.
Zamiast drukarki jest tworzenie pieniądza elektronicznego. O ile w drukarce
można wszystko policzyć, o tyle tutaj nie ma takiej możliwości. Pieniądz tworzy
pieniądz automatycznie, na zasadzie odsetkowej i nie tylko. Ile potrzeba, tyle
się nagle znajdzie. Zresztą zauważ, Drogi Czytelniku, że środki na koncie to
dzisiaj również tylko jakiś zapis elektroniczny. W czarnym scenariuszu
wystarczy większa awaria systemów informatycznych, taka, w wyniku której
zupełnym przypadkiem nie da się odzyskać danych, no i wówczas całe Twoje
oszczędności mogą wyparować. Zresztą one i tak już wyparowały: niektórzy
ekonomiści szacując skutki całego tego lewarowania i rolowania, twierdzą, że
realna wartość pieniądza nie przekracza 20% nominału. Po prostu: gdyby
rozliczyć i skonfrontować wszystkie pożyczki i na nowo wycenić realną wartość
zabezpieczeń majątkowych, tyle właśnie by pozostało. Pojawia się przy okazji
wątpliwość, jak to jest możliwe, że mimo tak znaczącej akcji elektronicznego
dodruku pieniądza oraz lewarowania i rolowania długów nie ma w Polsce i w
innych „rozwiniętych” krajach wysokiej inflacji? Jest to możliwe tylko dlatego,
że po pierwsze, te środki w znaczącej mierze w ogóle nie trafiły na rynek,
tylko służą do podtrzymywania iluzji bezpieczeństwa pożyczek, a po drugie, drastycznie
wzrosła ilość dóbr na rynku, niegdyś dóbr w dużej mierze niepotrzebnych. Dziś
standardem jest wymiana zepsutego radia samochodowego na nowe, wymiana
dziurawego obuwia na nowe, mimo że dałoby się te rzeczy naprawić, czy kupno
nowego telewizora na każde EURO lub MUNDIAL, mimo że stary jeszcze działa.
6. Pieniądze
biorą się z pracy i wytwarzania usług.
Skoro już przebrnęliśmy przez inne możliwości, zostaje nam
ostatnia i, wydawałoby się, w dzisiejszej gospodarce najmniej prawdopodobna
hipoteza. Pieniądze trzeba wypracować. Oczywiście dziś brzmi to prawie
obrazoburczo, uczą nas bowiem liczne przykłady literackie i filmowe, że nie ci,
co najwięcej pracują, mają się najlepiej. Uczą nas piłkarze, którzy rzucili
szkołę, aby grać w piłkę, uczą nas tabuny maklerów, bankierów, prawników. Już
Mario Puzo w Ojcu chrzestnym sugerował poprzez słowa Vita Corleone do Toma
Hagena, że jeden prawnik jest w stanie ukraść, i to legalnie, wielokrotnie
więcej niż stu zamaskowanych bandytów. Film Wall Street pokazał, że prawdziwe
zyski osiąga się nie z pracy w przemyśle, lecz w świecie finansów. Problem
polega jednak na tym, że wspomniany świat (rozumiany tutaj jako liczna grupa
osób żyjących z obróbki pieniądza) traci zasilanie, gdy nie funkcjonuje
przemysł. Tak naprawdę gospodarka się wtedy kręci, gdy wytworzy się odpowiednią
ilość dóbr i usług, jeśli stale inwestuje się w postęp techniczny i nowe
technologie. Wówczas jest co obrabiać, wówczas też potrzebne są usługi
finansowe. Jest prawdą, że wspomniany świat finansów zaczął funkcjonować w
zupełnym oderwaniu od zaplecza, zachowuje się, jakby się stworzył sam dla
siebie. I choć na krótką metę można to złudzenie podtrzymywać dodrukiem i
kreacją elektroniczną, rozliczenie prędzej czy później musi nastąpić. Choćby
nie wiem co i kto mówił, pieniądz rozumiany jako w pełni wartościowy ekwiwalent
wyceny i wymiany wytwarza się z pracy, i to pracy wydajnej, czyli takiej,
dzięki której powstają konkurencyjne wyroby (przede wszystkim) i usługi.
Źródłem powstania pieniądza jest przemysł, cała reszta tylko dzięki niemu żyje
i może funkcjonować. Świat, w którym są sami maklerzy, bankowcy, prawnicy, musi
umrzeć z braku zasilania. Przyrody nie da się oszukać. Zastanów się,
Czytelniku, czy na bezludnej wyspie wolałbyś wylądować w grupie absolwentów
prawa korporacyjnego, czy w grupie, w której jest stolarz, murarz, rolnik i
piekarz? Dziś niemal każdy chce skończyć uczelnię, co owocuje brakiem fachowych
pracowników fizycznych. Świat stracił motywację do ciężkiej pracy i chce
zarabiać tylko na wiedzy, handlu i pośrednictwie. Choć i poziom wiedzy jest
czasem wątpliwy. Model, w którym dla nas wszystko i tanio wyprodukują
Chińczycy, właśnie bankrutuje. Świadczy o tym przenoszenie fabryk firm
amerykańskich z powrotem do Stanów Zjednoczonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz