wtorek, 26 kwietnia 2016

Kryminał na "majówkę": Ryzyko złej przeszłości


 
W piątek 10 listopada 2017 roku o godzinie 15:00 na mocno zamglonym i lekko już ośnieżonym szczycie Łomnicy przebywało w celu turystycznym dwadzieścia sześć osób. Po dwudziestu minutach skromna grupa 6 osób ruszyła małym wagonikiem kolejki linowej w dół. Ten kursował właśnie co dwadzieścia minut i zabierał maksymalnie 15 osób, w tym obsługującego. Czekała ich podróż przypominająca lot samolotem, kolejką bez żadnych podpór, po której znajdą kilometr niżej. Stamtąd zjadą już bardziej standardowymi i mniej spektakularnymi urządzeniami w dół. Po kolejnych dwudziestu minutach kolejnych sześć osób wyruszyła w dół. O godzinie 16:00 na peronie miało zameldować się ostatnich tego dnia czternastu turystów, w komplecie uczestników szkolenia w pobliskim hotelu i w komplecie przedstawicieli kadry kierowniczej firmy budowlanej z południa Polski. Ale jeden człowiek nie zameldował się na zbiórce.

*          *          *
Inżyniera Chojnackiego znaleziono trzysta metrów niżej dopiero nad ranem. Latem przedłużono tarasowe chodniki na otoczonym z każdej strony przepaściami szczycie o kilkadziesiąt metrów. Nowe przejście było bardzo wąskie i kończyło się między skałami. Nie było objęte monitoringiem, ponadto tego dnia nawet gdyby było inaczej, mgła skutecznie uniemożliwiała dostrzeżenie tego, co na końcu chodnika się działo. Ale mgła i w ogóle kiepska aura spowodowała, że odwiedzający wychylali się z budynku górnej stacji kolei linowej, gdzie zresztą znajdowała się bardzo przydatna kawiarnia, co najwyżej na chwilę. Wyglądało na to, że inżynier Chojnacki wyłamał się jednak z bojaźliwej grupy i postanowił zwiedzić wszelkie dostępne dla turystów zakamarki szczytu. Wyglądało też na to, że po prostu w którymś momencie na samym końcu chodnika stracił równowagę, przeleciał przez niezbyt solidne barierki i runął w przepaść.

*          *          *
Słowacka policja uznała całe wydarzenie za nieszczęśliwy wypadek. Na prośbę komisarza Kowola przekazała też materiały ze śledztwa, czyli głównie z autopsji oraz – mimo nieskrywanego zdumienia – zapisy z monitoringu dotyczące ostatnich trzech grup turystycznych z danego dnia. W wyniku autopsji stwierdzono liczne złamania, w tym pęknięcie czaski oraz przerwanie kręgu szyjnego. Wszystko to mogło nastąpić w efekcie upadku z dużej wysokości.

*          *          *
Odbywający się latem grill u inżyniera Tomaszewskiego zgromadził cztery osoby. Małe córki inżyniera poszły już spać, a przy grillu biesiadowali Tomaszewski ze swoją małżonką jako gospodarze oraz Kowol ze swoją małżonką jako goście. Po skonsumowaniu karczków oraz otwarciu piw ten zespół rozpadł się na dwie grupy: damską i męską. Damska udała się do kuchni a męska na zwiedzanie ogrodu. Dało to pretekst komisarzowi do rozpoczęcia dawno oczekiwanej dyskusji.
- Wiesz Krzysiek, jesteś moim przyjacielem, znamy się od bardzo wielu lat, ale muszę cię o coś zapytać.
- Wal śmiało, stary!
- Wiesz, ten wypadek pół roku temu, na tym waszym wyjeździe integracyjnym, nie daje mi spać.
- Jasiu, to nie był wyjazd integracyjny, tylko szkolenie.
- No tak, szkolenie, z basenami i wyjazdem na Łomnicę.
- Tak się teraz robi.
- Wiem, wiem, ale posłuchaj. Dziewczyny nas nie słyszą. Ten, jak mu tam, Chojnacki, wiesz, chodzą plotki, że on miał z tobą bardzo na pieńku.
- No i co z tego, myślisz, że … zrzuciłem go ze skały? Naprawdę tak myślisz?
- Szczerze mówiąc przyszło mi to do głowy, ale zadałem kilka pytań Słowakom, ponadto wasze telefony pozostawiły po sobie ślad. A mieliście je włączone wszyscy, w przeciwieństwie do pozostałych grup. I nikt z was, łącznie z tobą, nie poszedł na ten spacer z tym Chojnackim. Ponadto ludzie z firmy potwierdzają te fakty. Ale, Krzysiek, dlaczego? Dlaczego cała firma uważa, że ty nie znosiłeś tego faceta. Powiedz mi, póki sam do tego nie dojdę – powiedział Kowol, który nie przyznał się przyjacielowi, że prawdopodobnie zna już odpowiedź.
- No dobra, nie zmartwił mnie ten wypadek. Ba, to zdarzenie chyba … uratowało nasze małżeństwo. On..., to znaczy on twierdzi, że … on… no wiesz, że on… lata temu ….kiedy chciał i jak chciał, wiesz, on … kiedyś znał Zośkę. W każdym razie tak mi mówił. Dokładnie tak mi mówił. On został zatrudniony od początku poprzedniego roku. Potem mieliśmy latem imprezę integracyjną z rodzinami. On ją tam zobaczył i od tej pory przychodził do mnie w pracy i mi w ten sposób cały czas gada, to znaczy, gadał. Wiesz, było z tego powodu bardzo źle. Ja wiem, że on gadał o bardzo dawnych czasach, ale … ona mi to takich sprawach nie mówiła. To znaczy, ja nie pytałem też, a nie byłem tak naiwny, żeby żeniąc się po pół roku znajomości z dwudziestoośmioletnią kobietą zakładać, że … - przemilczał oczywistą tezę. - Jesteśmy już dziesięć lat małżeństwem. Ale co innego żyć w nieświadomości, nawet naiwnej, a co innego słyszeć od jakiegoś wacha coś takiego. Szczerze mówiąc, gdyby nie nasze córki, chyba bym odszedł. Zosię zapytałem… musiałem… a ona … nie zaprzeczyła. Rozumiesz?
- Ale Krzysztof, przecież ona cię kocha.
- Tak, ale to dla mnie było za trudne. Teraz już jest nieco lepiej, ale sam nie wiem.
- A co w czasie tego wypadku robiła twoja żona.
- Chora była, jakiś silny atak grypy. Nie poszła do pracy nawet i leżała w łóżku.
- Tak wiem, jej telefon też logował się z domu. A dzwoniłeś do niej?
- Nieee… wiesz… my wówczas, jeśli nie było absolutnej potrzeby, praktycznie nie rozmawialiśmy.
- Rozumiem. Może to faktycznie był tylko nieszczęśliwy wypadek.
- Jasiu, ja go nie zrzuciłem z tej skały, choć takie myśli nachodziły mnie wcześniej. Ale, w końcu, nie można tak.
- Okej, dziewczyny wracają, pogadajmy o futbolu.

*          *          *
- Cześć!
- Cześć, czemu chciałeś ze mną gadać? Wiesz, za dwa miesiące robimy tradycyjnego letniego grilla, jak w zeszłym roku i jak dwa lata temu. Pasuje wam?
- Raczej tak, ale wiesz, chciałem z tobą, Zosia, pogadać nieoficjalnie. Dlatego zaproponowałem, że przyjadę do twojej restauracji.
- Tak, te godziny pracy, to z powodu naszych bliźniaczek. Za rok pójdą do zerówki, będzie może łatwiej. Ale tak to Krzysztof pracuje rano, a ja umówiłam się ze wspólniczką, że będę przychodzić na drugą zmianę. Rano ja jestem z dziećmi, potem Krzysiek.
- Dlatego przyjechałem tu i teraz. To bardzo ważna rozmowa.
- A co chciałbyś ode mnie wiedzieć.
- To trudne, ale muszę zapytać o jedną rzecz.
- Jaką? Mów.
- Dlaczego i jak zamordowałaś inżyniera Chojnackiego?
Nastała cisza.
- A na jakiej podstawie tak twierdzisz?
- Śledztwo oficjalnie zostało zamknięte, ale mnie ta sprawa nie dawała spać po nocach. Coś mi tu nie grało. Wiesz, przyznam to nieskromnie, jestem chyba dobrym policjantem. Oglądałem wielokrotnie monitoring z twarzami ładujących się do wagoników przed wjazdem na górę wszystkich trzech ostatnich grup. Bo tylko uczestnicy tych grup byli podejrzani. Odbyłem rozmowy z uczestnikami tej wyprawy z Krzyśka firmy. Niejaki Jacek twierdził, że ten Chojnacki chyba zobaczył jakąś byłą koleżankę w grupie, która ładowała się do wagonika, którym oni wjechali. Ale wymienione imię nie miało nic wspólnego z twoim. Ale coś mnie tknęło. Wiesz, tam wjeżdżają kolejne grupy co dwadzieścia minut i na górze każda zostaje godzinę. W sumie w szczytowych momentach są tam trzy grupy. I zacząłem myśleć. A gdyby tak w ramach tych grup, nastąpiła wymiana? Jednej osoby z drugą. Po czasie poprosiłem o filmy z wjeżdżającymi z poprzednimi grupami. I zobaczyłem … ciebie. Namówiłaś jakąś koleżankę, aby zamiast po godzinie zjechała po dwudziestu minutach. Wiedziałeś, że filmują tylko wjeżdżających? Musiałaś to wiedzieć. Zostałaś na szczycie dłużej o czterdzieści minut. Ryzykowałaś spotkanie z mężem. Skąd miałaś pewność, że spotkasz tego Chojnackiego sam na sam na końcu tarasu? Spotkałem się z tobą nieoficjalnie, jutro złożę raport i pewnie też jutro przyjedziemy oficjalnie. Chciałem cię uprzedzić, w imię naszej przyjaźni, a zwłaszcza mojej z Krzyśkiem. Ale jak to zrobiłaś? I dlaczego?
- Staszek, to znaczy Staszek Chojnacki, bawił się dobrze tą sytuacją. Ja byłam lata temu studentką hotelarstwa, a on informatyki. Wiesz, tu same baby, tak sami faceci. I spotykaliśmy się na wspólnych dyskotekach i innych imprezach, czasem do rana.
- Ale przecież Krzysiek już wiedział o was.
- O nas? Nie było żadnych nas, w każdym razie na pewno nie byłam z nim związana. Ja tylko… nieważne. Problem był inny. Teraz już mogę ci to powiedzieć, choć będę cię prosiła, abyś tego nie wyjawiał. Ja nie byłam grzeczna na tych studiach. W każdym razie Staszek nie był jedynym, był jednym z wielu, z którymi… Wstydzę się tego dzisiaj, nie myślałam o ryzyku przełożenia takich zachowań na moją przyszłość. A on przyszedł do mnie tydzień wcześniej. Przyszedł tu, jak ty, do mojej restauracji. Powiedział, że bawi się z moim mężem. Że będzie mu stopniowo ujawniał wiedzę o mnie. Chyba, że … zacznę mu płacić gotówkowo albo – czego też nie wyklucza – bezgotówkowo, w innej formie. Bo, jak stwierdził, wciąż fajna ze mnie… wiesz co. Nie mogłam do tego dopuścić. Ja zrobiłam wiele błędów, ale Krzysiek i bliźniaczki są dla mnie wszystkim. Mam koleżankę, która też miała żal o pewne sprawy do Staszka. Ten Staszek to była gnida, on ją rzucił, jak zaszła. On przez siedem lat nie chciał ani jej, ani dziecka widzieć.  Do papierów wpisano, że ojciec nieznany. A tym, że jest ojcem Rafała nikt nie wie, bo znali się krótko, a spotkali przypadkowo na jakimś szkoleniu. Ona ma dziś męża, a ta szuja twierdzi ją odnalazł i zaczął ględzić, że chętnie zagra z synem w piłkę, chyba, że dostanie kasę. Ona pomogła mi z tą szaradą. Wzięła samochód męża i pojechałyśmy. Wiedziałam, po lekturze prognoz pogody, że widoczność będzie paskudna. Wiedziałam też, że Staszek nie podaruje sobie spaceru na koniec tarasu. On jest pasjonatem gór, wspinaczki, zdobywania szczytów i zdobywania… nieważne, ale to było do przewidzenia. Wiedziałam, że na pewno zrobi to raczej wcześniej, niż później. Jestem bardzo wysportowana i bardzo silna, choć, być może, tego nie widać. Kiedyś zresztą trenowałam karate. Poczekałam na niego za barierami ukryta za skałą. Tam jest takie miejsce, mimo, że na pierwszy rzut oka tego nie widać. Znam ten szczyt, bo byłam tam w ramach spotkania restauratorów. Na szczęście przyszedł sam, tak jak przypuszczałam. Reszta nie miała ochoty marznąć i narażać się na ryzyko poślizgnięcia na już ośnieżonej ścieżce. Ogłuszyłam go ciosem, którego mnie kiedyś nauczył nasz trener za… nieważne za co, no i … zrzuciłam go ze skały. Potem na minutę przed odjazdem kolejki przeszłam w kurtce z kapturem szybko przez kawiarnię. Nikt, a w tym mój małżonek, nie spojrzał nawet na mnie. Udało się. Musiałam ratować nasze małżeństwo i moją rodzinę. Nie udało się trudno.
- Przyjdę jutro z kolegami z pracy, pozałatwiaj sprawy, przygotuj się.
I wyszedł bez pożegnania.

*          *          *
Zofii jakiś instynkt kazał przemilczeć wizytę komisarza. Nie powiedziała mężowi ani słowa. Następnego dnia z duszą na ramieniu czekała. Jeszcze następnego tak samo. Nerwy zaczęły ją opuszczać dopiero po tygodniu.

*          *          *
- Wiesz Zosia, to niesłychane?
- Co?
- Jasiu rzucił robotę w policji.
- Jak to rzucił? Jest bezrobotny?
- No, nie do końca. Poszedł na wcześniejszą emeryturę, oni tak mogą po niewielu latach pracy. Ale dlaczego?
- A skąd mam wiedzieć, nie mówił ci?
- Nie, może na grillu zapytam.

*          *          *
- Patrz, poszły do kuchni. I co tam słychać u was.
- Wiesz Jasiu, jest fantastycznie. Omal nie zrobiłem strasznego błędu. To jednak fantastyczna kobieta. I strasznie ją kocham. Jest taka … zdeterminowana. Ona chyba… też mnie kocha. To najważniejsze. Ale, słuchaj, dlaczego rzuciłeś tę robotę?
- Nie rzuciłem, po prostu skorzystałem z okazji, potem zmieniają zasady i dostałbym o wiele mniej pieniędzy – skłamał komisarz. Faktycznie po podjęciu decyzji o tym, że nie ruszy sprawy, która oficjalnie została zamknięta, uznał, że stracił mandat do bycia policjantem. Że nie może już prowadzić żadnej sprawy. Ale z drugiej strony doszedł do wniosku, że nie mógł postąpić inaczej. Znalazł wyjście z trudnej sytuacji. Fatalne, ale jedyne możliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz